Bukareszt jest piękny nocą!
Weekend był bardzo intensywny. Właściciel mieszkania zaoferował, że jak będę chciała to zabierze mnie na zwiedzanie miasta furą. Więc umówiliśmy się w sobotę i zabrał nas na szybki tour po mieście (czyli dwugodzinną jazdę autem, niestety było bardzo zimno i średnio nam się chciało wychodzić z auta, dwa razy się poświęciliśmy pod łukiem triumfalnym
i przy muzeum wsi, gdzie zwiedziliśmy sklepik z pamiątkami (było za zimno, żeby zwiedzać więcej, bo jak się okazało muzeum wsi to zwykły skansen, więc wybiorę się tam jak temperatura przekroczy przynajmniej zero stopni).
No i jeszcze kilka rzeczy, ale to nie ważne (park, który jest wart zobaczenia tylko w lecie, ruiny zamku, które były na prawdę ruiną i to śmierdzącą pleśnią i jeszcze pies nas obszczekał oraz kolejny sklep z pamiątkami przy głównej cerkwi w Bukareszcie, bo do cerkwi nie weszliśmy i dopiero teraz się zastanawiam czemu), na koniec zabrał nas na szisze jabłkową moją ulubioną i piwko, i to było kul. Nie ma jak knajpa w egipskim klimacie w sercu rumuńskiej stolicy.
Jak odwiózł nas do domu mieliśmy 15 min.na ogarnięcie się a potem byłam umówiona się z audytorką ode mnie z pracy (przyjechali na 2 miesiące na audyt korporacyjny ze Szwajcarii). Akurat do niej przyjechał chłopak na weekend, więc poszliśmy najpierw na kolację a potem na imprezę. Tym razem nie widziałam się z Ivą w weekend, bo pojechała do Bratysławy, ale już wróciła, przywiozła karaoke na play station i wysłała zaproszenie na sobotnie karaoke u niej :)
Na kolacji byliśmy w Caru cu bere (jedno z najstarszych miejsc w Bukareszcie) i zabiorę tam każdego, kto tylko mnie odwiedzi, bo nie dość, że miejsce jest bardzo klimatyczne, to w dodatku mają pyszne i tanie jedzenie. Ja jadłam zupę z fasoli i w boczku w chlebku i sałatkę serową, która powinna się nazywać neverending cheese salad, tak dużo jej było, że nie mogłam skończyć. Naprawdę super! Właściwie to mieliśmy farta, bo nie robiliśmy rezerwacji na stolik, chcieliśmy tylko coś wypić przy barze a potem zjeść gdzieś indziej, ale akurat cudem stolik obok się zwolnił i mogliśmy go zająć. W międzyczasie zabawiali nas m.in. tancerze ludowymi, tancerze towarzyscy he, pochód kelnerów, którzy musieli obejść całą restaurację dookoła klaszcząc w rytm cyrkowej muzyki (ich miny mówiły same za siebie) a na koniec nie wiem skąd wzięli Pana Żywcem Przeniesionego Z Bajki, w smokingu i meloniku grał na katarynce na której siedziały trzy papugi. żywe! Oto wnętrze, trzeba zobaczyć na żywo, jeszcze lepsze!
Trochę się przejadłam, ale na szczęście Ludvinie ma małe problemy z orientacją i zanim znaleźliśmy klub w którym chcieliśmy poimprezować potem, błądziliśmy 40 min. po uliczkach starego miasta. Miałam okazję przetrawić kolację i porobić kilka zdjęć. Na przykład tak wygląda główna imprezowa ulica Bukaresztu:
Trzy lata temu podczas remontu odnaleźli jakieś ruiny/mury pod ziemią, do tej pory nie mogą zdecydować co z tym zrobić, więc nie robią nic. Zdecydowanie wygląda to lepiej pod śniegiem niż latem jak wszyscy zasypują to śmieciami.
Klub, który w końcu znaleźliśmy to control (chyba od filmu o joy division, fajna muzyka i jak się okazało potem dwie minuty od domku, więc już wiem jaki jest mój ulubiony klub w tym mieście :)
A to Ludivine i jej chłopak Jeremy, Francuzi, bardzo fajni, objeżdżają wszystkie festiwale z muzyką metalową w Europie, ale w tym roku wybiorą się też z nami na off festival do mysłowic
Niedziela też była intensywna - intensywny odpoczynek; gotowałam chińszczyznę 4 godziny, porozwiązywałam se krzyżówki w claudi i świecie kobiety (Tycek dostarczył mi polską prasę...he) potem miałam drzemkę a wieczorem obejrzeliśmy seks w wielkim mieście do końca.
Dziś jeszcze tylko film i jestem wolna! Od jutra nowy serial czeski - Sanitka.
Jeszcze muszę dodać, że dziś Smok wrócił z urlopu i powiedział, że o 2.30 mogę wyjść do domu, skoro mam gościa. Muszę to zapisać, bo to historyczne wydarzenie i pół piętra była w ciężkim szoku. Ciężkim serio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz