poniedziałek, 31 października 2011

Choroba jasna

Wykrakałam sobie jak rozmawiałam kilka dni temu z mamą i mówiłam, że jeszcze tu nie chorowałam. I dopadło mnie dziś choróbsko straszne w pracy tak, że musiałam wyjśćm bo nie miałam siły usiedzieć na krześle, a zamknięcie miesiąca i milion rzeczy do zrobienia a nie mogłam się na niczym skupić. Masakra. I wyszłam koło 16 tej i leże w łóżeczku nafaszerowana czosnkiem, miodem imbirem, aspiryną i zieloną pietruszką.

Chciałam napisać specjalnego posta na cześć Lucka (brata Tycka), który wczoraj przyleciał do Bukaresztu (dostał pracę tam gdzie Tycek) i narazie, dopóki nie znajdzie mieszkania zostaje z nami. Ale to przy innej okazji, bo nie mam zdjęcia, tzn. mam, ale w aparacie w drugim pokoju i nie chce mi się ruszać. I Lucek zdiagnozował mi kompa, okazało się, że też jest chory, bo temperatura procesora wynosi ponad 80 stopni!! Więc nie jest za dobrze, musimy naprawić grata zanim się rozpadnie.

A więc Lucek przyjechał i obdarzył nas prezentami z Polski (chleb, ser, kabanosy, krokiety, i inne pyszności). Poza tym przywiózł gazety, więc wczoraj jak przyjechał ok.2 w nocy byłam tak podekscytowana obcasami i zwierciadłem, że nie spałam do 3 tylko czytałam. I byłam podekscytowana też faktem, że udało mi się dojechać na lotnisko autem. Teraz skoro już jestem chora ti mogę czytać ile wlezie, tylko, że jutro rano do roboty, i muszę przyjść wcześnie rano, żeby nadrobić to co zostało. Olaboga.

Mam schizę, że komputer mi się zaraz zepusje odkąd mam świadomość, że jest przegrzany, więc idę poczytać i się zdrzemnąć, chłopaki pojechali wymienić opony na zimowe, a jak się okazuje w Bukareszcie to nie jest takie mehehe, bo olbrzymie kolejki są i trzeba się umawiać duuuużo wcześniej i płacić duuużo też :/
W dodatku gdzie my te opony pomieścimy!?!

A na koniec poskarże się, że się wkręciłam w kolejny serial i walcze ze sobą, żeby nie wykupować dostępu do seriali online, tylko poczekać aż się ściagnie z torrentów. Trochę haos w tym poście, ale mam pseudo gorączkę (36, mój organizm nigdy nie gorączkuje wredny...) i majaczę.








niedziela, 30 października 2011

Dyniomania

Oszalałam na punkcie dyni, jest tak strasznie tania (99 bani za kilogram - 99gr.) i taka pyszna, mam plan pokroić i zamrozić na zimę wiecej tego, ale mały zamrażalnik niestety. Zresztą taka dynia nawet bez zamrażania może sobie siedzieć długo, ostatnio jedna siedziała miesiąc ponad i czekała na zjedzenie. Niestety nie da się z niej zrobić ozdób na haloween, ale za to moża wydłubać pestki, zasuczyć i zjeść. Zresztą tu nie ma haloween ani wszstkich świętych. Tu nie ma NIC!



Oprócz dyni do jedzenia kupiłam sobie dynię do mycia, pachnie tak cudnie, że od razu się człowiekowi chce iść myć. Niestety w przypływie energii po spacerze... naogotwałam warzyw na sałatkę jarzynową więc spadam do kuchni, chociaż tak fajnie się pisze...

Snagov - podejście numer dwa X.2011

Dziś po raz drugi byłam w Snagovie, tym razem, bez większych ambicji i prób dotarcia do głowy Drakuli, wybraliśmy się tylko na spacer. Tym razem grilująch nie było, natknęliśy się tylko na jadną parkę, której romantyczny piknik na kocu zakończył się tak:


Zresztą Tycek też został osaczony przez te groźne rumunskie bestie:


A nasza fura była piękna i błyszcząca, bo wcześniej pojechaliśmy na myjnię. Może jestem zacofana, ale pierwszy raz byłam na takiej fajnej myjni co siedzi się w środku.


Snagov - podejście numer jeden maj 2010

Nie wiem czy opisywałam na blogu moją pierwszą wycieczkę do Snagova. W skrócie, rok temu w maju wybrałyśmy sie tam z Ivą, żeby zobaczyć cerkiew na wyspie na jeziorze Snagov, gdzie została pochwana głowa Drakuli.. Taki był plan, niestety wycieczka zakończyła się małą traumą, bo wylądowałyśmy w jakimś ośrodku grilowania, gdzie pół Bukaresztu zjechało się, żeby zgrilować co się da na czym tylko się da, nie wyglądało to zachęcająco ani nie pachniało. Na koniec zgubiłyśmy drogę powrotną i próbowałysmy się wydostać stamtąd przez dwie godziny otoczone cygńskimi wozami i dziurami w asfalcie:


Koniec.

Błogie lenistwo

Od piątku włączyłam sobie program totalnego lenistwa. Tycek poszedł w tan i poimprezował całą noc a ja sobie oglądałam filmy i spałam. W sobotę podobnie, tylko, że w ramach godzinnej aktywnośći zrobiłam zupę z dyni, soczewicy, selera, marchewki, imbiru, cebuli i czosnku. Wyszła przepyszna. Obejrzałam:





I to nie koniec! Dzięki Marysi, która wysłała linka do programu, który przez 3 dni pozwala oglądać polską TV za darmo, udało mi się 2 razy zobaczyć Dzień Dobry TVN i Mam talent, słuchając Małgorzaty Foremniak, stwierdzam, że 3 dni to wystarczający okres czasu.

wtorek, 25 października 2011

Haluszki i jazda

Idziemy na haluszki do takiej Słowaczki, kolezanki Tycka z pracy... tzn jedziemy autem. Tycek ma plan pic piwo do tych haluszków, wiec zgadnijcie kto wraca autem do domu. JAAA, czeka mnie pierwsza jazda po Bukareszcie. Fuj, nie dosc, ze nie pamietam gdzie jest sprzeglo a gdzie hamulec to jeszcze musze jechac po ciemku. No ale czego sie nie robi dla haluszkow. Trzymcie kciuki. Ahoj!

niedziela, 23 października 2011

Czeski weekend

Od piątku do soboty siedziałam w kinie na festiwalu czeskich filmów, nowszej nowej fali. Z Czech przyjechało dwóch reżyserów, od lewej drugi Vaclav Kadrnka, reżyser filmu Osiemdziesiąt listów (bardzo wzruszający, popłakałam się na koniec), a od prawej Tomas Hejtmanek (Sentyment o Frantisku Vlatilu).
Szkoda, że nie było reżysera "Nic proti nicemu" bo film był tak strasznie śmieszny, że nawet jak teraz piszę, to chce mi się śmiać. Nie podejrzewałam Rumunów, że mają podobne poczucie humoru, ale pół kina też ryczało ze śmiechu. W piątek po seansie podczas spotkania z reżyserami rozdawali Staropramen. Ach czego można więcej chcieć od życia:)
Pozwoliłam sobie ukraść dwa zdjęcia ze strony czech-it.ro:



Jutro w Centrum Czeskim, w ramach cyklu poniedziałki z dokumentem, bedą dokumenty związane z operacją dunaj, czyli inwazją wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 68roku, Rumunia potępiła tą operację i nie wzieła w niej udziału (dowód).

W sobotę Cata poszła ze mną na dwa filmy. Potem musiałyśmy się zagrzać przy grzanym winie, a na koniec wylądowałyśmy na starym mieście, najpierw w Mechaniku (według mnie najlepszy bar w Bukareszcie, z najlepsza muzyka i zobaczcie zdjęcia jak wygląda), a potem w Control (czyli jak już wiadomo, najlepszy klub w Bukareszcie).
Atelier Mechanic:


Więcej zdjęć tego czadowego miejsca tutaj: intersitus.ro/project/atelier-mecanic
Pobalowałyśmy prawie do rana, także dziś cały dzień spałam, a potem oglądałam filmy, między innymi Niewinnych Czarodziejów Wajdy, genialny! Po takim filmie trzeba jakiś czas odczekać, żeby obejrzeć następny, nawet Arizona Dream mi się nie podobał.

wtorek, 18 października 2011

Ostrzeżenie

Drodzy czytelnicy,

Może jeszcze zdołam niektórych ostrzec: nie idzcie do kina na Muszkieterów 3D! Straszna kłoda, i jeszcze kazali nam kupić okulary za 3 leje! Zresztą w ogóle to jest tydzień fatalnych filmów, bo wczoraj obejrzałam hostel... Przez pierwszą godzine myslalam, że Tycek pomylil sobie i zamiast horroru sciagnal parodie, ale niestety potem okazalo sie, ze to jednak ten szajs byl.

sobota, 15 października 2011

Weekend

Trochę stresu w weekend, bo musiałamm zdecydować wreszcie JAKI odkurzacz kupię. A w międzyczasie popsuł się jeszcze blender, a miałam już pokrojoną dynię na zupę i chciałam też blender kupić. Ale to nie takie łatwe jak się ma za duży wybór. Po kilku godzinach biegania między dwoma sklepami agd udało się.

Były też przyjemności, zupa z dynii, krewetki ze szpinakiem, 2 epizody 6 sezonu Dextera i wycieczka do Mogosai, gdzie udało mi się pojeździć autem i przypomnieć sobie jak się to robi. Mogosaia dalej ładna, nawet udało im się kilka pawilonów odremontować od zeszłego roku. A dookoła cudna polana i kawałek lasu i jeziorko. A tylko 10 km od Bukaresztu.


Oprócz tego podczas całego spaceru towarzyszyły nam dwa małe dziady, które nie opuszczały nas nawet na krok. Takie słodziaki małe, gdyby nie to, że mam alergie i siedzę cały czas w pracy od razu był sobie wzięła, bo jakże można się oprzeć takiemu spojrzeniu??

czwartek, 13 października 2011

Zamarzam

i dlatego nie piszę bloga. A poza tym mój współlokator kupił sobie telewizor, z którego nie korzysta, więc po pracy robię sobię gorącą herbatkę z miodem i cytryną, i przed telewizorem jem czekoladę albo ciastka i oglądam programy o gotowaniu albo urządzaniu mieszkań, co przeważnie kończy się tym, że przed 22 odpływam i śpię jak zabita do rana. Jak narzekałam na upały, teraz powoli zaczynam narzekać na zimno, bo 12 stopni tylko, a te świnie nie grzeją!

poniedziałek, 10 października 2011

Spotkanie w windzie

Jechalismy ostatnio nasza wypasiona winda do domu z sasiadem. System jest taki,ze musisz powiedziec na ktore pietro jedziesz,zeby osoba jadaca nizej mogla wysiasc pierwsza. Winda jest glupia i stara i moze zapamietac tylko jeden poziom. No i powiedzielismy,ze na szoste i on tez jechal na szoste. Ale to nie koniec przygody w windzie. W pewnym momencie sasiad z naprzeciw drzwi przerwal nam rozmowe:a panstwo po polsku mowicie? W sumie bylo to strasznie glupie pytanie, poniewaz tak mowilismy po polsku,a zadala je Polak, tzn.prawie Polak. Wiec, jedyna odpowiedz jaka mi przyszla do glowy to bylo: nie, po chinsku...Taki ten swiat maly,ze mamy sasiada,ktory jest polpolakiem, po mamie a polrumunem po ojcu.

poniedziałek, 3 października 2011

Welcome and ENJOY Transylvania! Gogoszari i gogonele

Za dwa tygodnie jedziemy na dwu dniową wycieczkę rowerową z enjoytransylvania.com. Jak piszą na stronie będziemy jeździć po zielonych górkach i oglądać śrdnioweczne wsie saksońskie i fortyfikowane kościoły. Zabierają nas vanem z Bukaresztu, dają rowery i przewodnika. Piszą, że na śniadanie w tradycyjnym domu saksońskim ugoszczą nas między innymi rabarbarem. Podejrzana sprawa. Podobno Rumuni nie wiedzą co to rabarbar, bób i patison.
Ale za to mają coś czego my nie mamy, albo chyba nie mamy: gogoszari i gogonele, te pierwsze to połączenie papryki z pomidorem, a drugie to zielone pomidory, na zdjęciach poniżej:

Dary i auto

Tycek przywiózł z Polski cały bagażnik darów od rodziców i babci, i oto co się tam znajdowało: papryki, cukinie, pomidory, czosnki te fioletowe, orzechy włoskie, laskowe, fasola, kabanosy, śliwki w czekoladzie, kompot z wiśni, dżem z malin, gruszki, miód, czekolady i własny wkład Tycka: czipsy z Polski! oł je. Wszystkim darczyńcom serdecznie dziękujemy, aż się łezka kręci w oku jak sobie pomyślę o polskiej złotej jesieni. Ale nie czas na sentymenty, bo trzeba coś z tymi darami zrobić. Zaszalałam z dżemem w poprzednim miesiącu, a dziś zrobiłam trzy słoje lecza. Ale to i tak jedna trzecia tego, co czeka w lodówce na dalszą przeróbkę...jak uda mi się znaleźć sklep ze słoikami. Dziś w wielkiej konspiracji i z szybszym biciem serca wyniosłam z pracowej kuchni trzy słoje, a, że puste były, założyłam, że nikt ich nie potrzebuje. Ponad to jaś fasola po ciężkiej podróży z Polski zaczął kiełkować, więc oprócz lecza robię też wegetariańską fasolkę po bretońsku.
Najgorsze jest to, że zanim Tycek dojechał w sobotę po południu jak zdążyłam oblecieć pół placu pod blokiem i nakupiłam siaty warzyw, więc dynie będą czekały na lepsze czasy, a kalafiora musimy zjeść jak najszybciej. Więc jeśli tylko ktoś ma ochotę na leczo, kalafiora z jajkiem sadzonym i bułką tartą z masełkiem albo fasolkę po bretońsku zapraszamy do Bukaresztu. Śliwki zniknęły wczoraj, chyba jakieś karaluszki je wyżarły :P


Dobra skoro już wspomniałam to się pochwalę, mamy auto!!! :) cudne jest i wygodne i zakochałam się. Wymusiłam na Tycku, że zaraz po przyjeździe zabrał mnie na króciótki szlif wokół osiedla. Tak więc zaczęło się planowanie przez cały sobotni wieczór gdzie to w niedziele nie pojdziemy nad jakie jeziora, lasy, kopalnie soli itd, potem trochę ochłonęliśmy i stanęło na ikei i może basen. W niedziele dostaliśmy trochę lenia i zostaliśmy w domu. Ja czując, że tracę energię zaczęłam ćwiczyć jogę, a, że nie miałam maty i ćwiczyłam na śpiworze, kilka razy o mało nie rozwaliłam głowy o stolik szklany. Więc kolejny punkt na naszej liście odwiedzenia autem: dekatlon, żeby kupić matę do ćwiczeń. No i IKEA bankowo, bo mamy jedną kołdrę, więc w nocy silniejszy wygrywa, a poszkodowany marznie przez sen. No i słoiki na dżem z dyni i imbiru. No i po odkurzacz, no i chyba jeszcze telewizor kupimy skoro płacimy za kablówkę.Tzn. ja odkurzacz Tycek telewizor, czyli każdy to co uważa za niezbędne do dalszej egzystencji. Kończę, bo już wypasteryzowałam słoiki i nadszedł czas na mycie garów.

sobota, 1 października 2011

Koniec września

...więc i zamknięcie miesiąca i po 14 godzinach pracy w końcu jestem w domeczku w łóżeczku. Udało mi się zabić gada butem jak wróciłam z pracy, z tego co wyguglowałam wygląda mi na prusaka, więc trochę schiza, że niedlugo pojawi się cała gromadka, więc zapaliłam kadzidło, zalałam wszystko w kuchni domestosem, zapaliłam papierosa i zamknęłam drzwi na klucz. Może zadziała. Potwór na ścianie z odciskiem buta na korpusie poczeka na oględziny jutro jak już będzie Tycek. Idę oglądać kochane kłopoty, bo od tygodnia cały czas zasypiam na jedym odcinku.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...