wtorek, 10 lipca 2012

hahahahahaha



Nie wytrzymałam...

i kupiłam wiatrak. Wczoraj nie zmrużyłam oka, więc dziś, chociaż szału nie ma, muszę jakoś nadrobić zapasy energii i snu i dobrego samopoczucia, bo dziś w pracy byłam potworem, ale musiałam tam iść, bo mają klimę. Inwestycja ta na pewno sprawdzi się w Irlandii...


Kurwaaaaaaaaż upał...

...taki upał niedowytrzymania, siedzę i tylko wycieram chusteczkami pot który kapie z pleców, czoła,spod biustu heh itd. Mam dosyć! Naprawdę! Dziś siedziałam w biurze do 21, żeby nie zemdleć jak wyjdę wcześniej, a jak wyszliśmy na pizze do ogródka naprzeciw pracy wracałam z mokrą plamą na brzuchu jak po siłowni... Tortury! :(((
Dziś rano odkryłam, że ulgę przynosi polanie się lodowatą wodą i bieganie po mieszkaniu - czujesz przez jakiś czas chłód na skórze, potem jednak trzeba iść do pracy. Czyli zmierzyć się z temperaturą ponad 40 stopni i brakiem tlenu. Od jutra śpię w aucie, tam klima działa.
Chcę do Polski, albo do Irlandii. Prognoza pogody pokazuje tylko wzrost temperatury i żadnych opadów!

Żeby zakończyć jednak pozytywnym akcentem, oto jakie propozycje na przeprowadzkę sugeruje mama moja:



sobota, 7 lipca 2012

Ida Haendel

A w czwartek znów spotkałam się z Catą, a potem poszłyśmy do Ateneum, bo hehe znów udało mi się dostać wejściówki, tym razem 4, więc wzięłam jeszcze Lucka z Andreeą.

Nie było tak rewelacyjnie jak w poniedziałek, ale za to niespodzianką była prawie 90 letnia skrzypaczka, która dała niesamowity koncert. Ida Haendel, bo tak się nazywa pochodzi z Polski! Możecie więcej o niej poczytać tu, a wyglądała tak jak na filmiku.
Ledwo co się poruszała po scenie, taka babuszka kochana, grała cudnie i dowcip też miała cięty, bo cały czas coś śmiesznie komentowała w przerwach. A na koniec dużo osób weszło na scenę ją wyściskać i wyprzytulać. :)



Potem jeszcze recital George Enescu, najsłynniejszego rumuńskiego kompozytora. Ale że tak powiem, nie jestem koneserem sonaty nr 3, albo mój żołądek nie jest, bo dostałam napadu głodu i planowałam co zjem jak przyjdę do domu. Zauważyłam też, że byłam jedyną kobietą w całym ateneum, która nie miała kolczyków. Nie wiem czy to coś znaczy i czy mam się niepokoić?
Idę pod prysznic, bo nadszedł czas kryzysu temperaturowego.

Przedostatni tydzień w Buku

Muszę pisać szybko, bo komputer mi się tak strasznie grzeje chyba od upału, że się wyłącza co chwilę i nie chce pracować. Nie dziwie się mu. Jest 40 stopni, nie ma klimy w mieszkaniu, okna nie da się otworzyć, bo będzie jeszcze gorzej. Biorę co pół godziny lodowaty prysznic i pomaga na chwilę. Czekam na burzę, bo od tygodnia nie mogę spać przez to gorąco. Odliczam dni do wyjazdu.
Właśnie spędziłam godzinę w supermarkecie kupując tylko arbuza, cytryny, miętę i pomidory. Ale tam taki przyjemny chłodzić, że nie mogłam się oprzeć.
Byłam też na pożegnalnej lemoniadzie z moją nauczycielką rumuńskiego i chciałam jej zrobić zdjęcie i zdjęcie cafe verona, bo to miejsce jest urocze i ma cień i zraszacze z wodą. I zrobiłam zdjęcia, ale bez karty pamięci, więc tak na prawdę nie zrobiłam. Ale ukradłam z neta cafe verona, a zaraz obok gradina oar. Jedne z lepszych miejsc w Buku, zwłaszcza, gdy temperatura przekracza 40 stopni.




We wtorek byłam w dziewczynami w shift pabie, w środę spotkałam się z Catą i Alexem, którzy od pół roku mieszkają w Bremen. Mówią, że tęsknią i że będą wracać. Ach ach, to tak jak ja :) tylko jeszcze nie wiem kiedy.



wtorek, 3 lipca 2012

German Brass w Rumuńskim Ateneum

Czego nie mogłam odżałować, to to, że wyjadę z Bukaresztu nie będąc w Ateneum. Tzn. byłam w środku, w holu, ale nie byłam na żadnym koncercie. A tu proszę, dziś jak ślepej kurze ziarno dostała mi się wejściówka na koncert niemieckiej orkiestry dętej! I to w ateneum, i miałam wieczór wolny (bo ogólnie to mam zajęte wieczory) i w ogóle za darmo! I było tak jak myślałam - cudownie! Nie dość, że to taki piękny budynek, jak nie najpiękniejszy w Bukareszcie. To jeszcze koncert był niesamowity - German Brass. Pierwsza połowa Mozart, Bach, Wagner, Verdi (czyli muzyka z Tom&Jerry jak stwierdził Popa) a druga część bossa nova, tango, muzyka francuska i hiszpańska. I trąbki, puzony, tuba i perkusja! Wspaniale było, cudnie! Zresztą wyobraźcie sobie sami, musicie tylko połączyć muzykę z linka ze zdjęciem niżej.



niedziela, 1 lipca 2012

Niedziela

Dziś już troszku lepi. Wczoraj cały dzień sprzątałam i słuchałam sobie yasmin levy i paliłam kadzidełka i odpoczywałam. I obejrzałam sponsoring Szumowskiej i podobał mi się nawet. Strasznie go krytykują, ale wcześniej przeczytałam wywiad z Szumowska (ona jest zajebista, że tak się wyrażę i polecam wszystkim ten wywiad.) i po tym ma się inną perspektywę oglądając ten film.
Dziś, żeby już tak całkiem się nie izolować od ludzi (co uwielbiam :) zaprosiłam Eleni, Lucka i Oktawiana i będziemy sobie gotować, bo już wymyśliłam co zrobię z tymi cukiniami... I ciasto marchewkowe na deser.
O cukiniach będzie osobny post, bo wydaje mi się, że wyjdzie tak pyszne, że będę się chwalić przepisem przez godzinę. I muszę się też pozbyć zapasów z barku, więc nafaszeruję ich potem tantaką, czyli  żubrówką z sokiem z meli hahaha.




piątek, 29 czerwca 2012

Najgorszy dzień......... :(

Wydaje mi się, ze dzisiejszy dzień przejdzie do historii tego bloga jako najgorszy. Właśnie zawiozłam Tycka na lotnisko i wróciłam do pustego mieszkania. Tycek od dziś zaczyna irlandzką przygodę, na którą ja jeszcze poczekam, 2 tyg. w Rumunii, potem jakiś czas w Polsce.


Na lotnisku trochę popłakałam, ale musiałam być dzielna, żeby dojechać autem do domu. Potem poszłam do sklepu i zrobiłam najsmutniejsze zakupy: 1 piwo i 1 mozarella i 1 szampon, chociaż to już akurat nie smutne. Właśnie przygotowałam sobie zestaw na pocieszenie i zabieram się za konsumpcję. Creme brulee mmm z prawdziwą wanilią. Piwko Leffe. A te cztery dynie to żeby planować z nimi zrobię w niedzielę na obiad.

Powoli zaczynam się żegnać, jutro z najmłodszymi, czyli z Eleną i jej słodkimi bobasami :)

środa, 27 czerwca 2012

Bułgaria na pożegnanie

Tak szybko napiszę o ostatnim weekendzie Tycka, bo niestety mało czasu, bardzo mało. W piątek Tycek wyjeżdża, więc pakujemy i takie tam. Jutro ma jeszcze imprezę firmową, więc dziś spędzamy ostatni wieczór razem (ja sprzątam w kuchni, on ogląda mecz portugalia - hiszpania i udaje, że rozumie rumuńskie studio przedmeczowe czy jak tam się to nazywa :). Żartuję, nie tylko to, byliśmy też na kolacji romantycznej z butelką wina i dobrym jedzonkiem, ale trza było wrócić do mieszkania bez klimy i zmierzyć się z brutalną rzeczywistością.

Żeby całkiem nie psuć tego posta i nie wylewać łez opiszę szybko ostatni weekend, który spędziliśmy w Rumunii i Bułgarii. W piątek po pracy od razy wyjechaliśmy z Tyckiem, Martiną (Słowaczka od Tycka z pracy) i Sobim (z zewnątrz Rumun, od środka Węgier jak o sobie mówi:) i dojechaliśmy do Vama Veche. O 22 już elegancko sobie imprezowaliśmy na plaży, gdzie średnia wieku była 16 (czyli młode pary 30letnie z 2,3 letnimi bachorkami) i psy oczywiście. Z czasem schodziło się więcej osób (bo znów imprezowaliśmy pod totemem) ogólnie b.b.b. fajnie i klimat niesamowity, wszyscy tańczą, odpczywają, piją, bawią się, psy, dzieci, dorośli. Czad!



 W sobotę w południe wyjechaliśmy do Bułgarii, 50 km od Vama Veche do Balchik, tam plaża, pyszne małże za 9 lew, czyli 20 zł, Zagorka a potem ciupaliśmy do 3 w nocy w remika, i sikaliśmy ze śmiechu, Sobi nawet prawie spadł z krzesła. Chyba nie muszę wspominać, że wygrałam... Chłopaki sromotnie przegrali i dostali fanty; Sobi za 2. miejsce do końca wyjazdu musiał wrzucać 10 lei za każdym razem jak użyje słowa "fuck". Tycek za przegraną musiał 4 razy zamówić kolę wymawiając jak na filmiku poniżej hahaha.
http://www.youtube.com/watch?v=oDFogjXdIVc

W niedzielę postanowiliśmy, że jedziemy do Złotych Piasków i zostajemy do poniedziałku...Złote Piaski to najgorsze miejsce w jakim byłam w życiu, pełne młodych niemieckich (14-18 lat) turystów (miliony), sex shopów, techno muzyki, viagry, striptiz barów i ludzi którzy Cię zaczepiają jak idziesz deptakiem na każdym kroku wrrrrr. I do tego McDonald's, na plaży! Nawet piękna plaża i ciepła woda w morzu i kąpiel w falach nie mogła zrekompensować nam tej traumy, więc wieczorem po kolacji poszliśmy do hotelu i graliśmy w remika.

  

 
 

 




 


czwartek, 21 czerwca 2012

Ku przestrodze...

Piszę tego posta, żeby na przyszłość wybić sobie z głowy pomysł, żeby pomysł wynajęcia mieszkanie w podobnej szerokości geograficznej albo bez klimy albo z zepsutą klimą...
Od 3 dni upały są nie do zniesienia, jedyną ulgę daje wejście do biura, gdzie klimatyzacja ustawiona na 14 stopni pozwala odpocząć umysłowi i organizmowi powrócić do normalnego funkcjonowania. Jednak jeśli jesteś poza obszarem klimatyzowanym czujesz się jak w saunie i chcesz wyjść, bo nie możesz oddychać i czujesz, ze zaraz zemdlejesz, ale wyjść nie możesz! Wieczory spędzamy leżąc, pijąc wodę z lodem i czekając aż przyjdzie sen, który przyniesie ulgę. Nie można korzystać z laptopa (przynajmniej z mojego, bo generuje za dużo ciepła), więc doceńcie ten gest, czyli pisanie posta z kompem na kolanach z których już leje się woda.

Wyobraźcie sobie, że jest tak gorąco, że Tycek zrezygnował z imprezy pożegnalnej na rzecz bryzy morskiej. Więc jutro po pracy jedziemy nad morze, gdzie możesz się zanurzyć w falach i na chwilę schłodzić organy.
Mam nadzieję, że tego nie pożałuję, ale nie mogę się doczekać przeprowadzki do Irlandii, gdzie w końcu będę mogla oddać się ulubionej czynności, czyli leżeniu z herbatą pod kocem i oglądaniu programów kulinarnych.



wtorek, 19 czerwca 2012

Vama Veche

W weekend zabraliśmy Lucka i Andreę i Martinę Słowaczkę od Tycka z pracy i pojechaliśmy do Vama Veche nad morze.
Nie mieliśmy noclegu, więc pół godziny szukaliśmy czegoś, co zaspokoi wymagania finansowe reszty i estetyczne moje, i znaleźliśmy chyba najlepsze miejsce do spania nad całym Rumuńskim wybrzeżem. Malutki Punk Rock Hostel, który nie tylko był czysty, miał 2 pokojowe drewniane pokoiki z łazienką i prysznicem, tani (30 zł za osobę), 300 m od morza, ale też miał najlepszych właścicieli na świecie: wyluzowani, uśmiechnięci, pozwolili nam zostawić rzeczy kiedy chcemy, wziąć prysznic przed powrotem do Buku i jeszcze zrobili pyszną kawę rano. Ale i tak największego plusa mają za stronę internetową. Na przykład radzą: "chociaż zawsze możesz przynieść własny alkohol i nawalić się w hotelu, lepiej wyjść i bawić się w specjalnie do tego wyznaczonych miejscach (i tu wymieniają fajne knajpy i załączają mapkę). Ale zawsze pamiętaj, żeby mieć przy sobie trzeźwego kumpla, który zaciągnie Twoją pijaną dupę z powrotem do pokoju hotelowego". I to piszą ludzie po 60tce. :)

Potem spotkaliśmy się ze znajomymi Andreei i poszliśmy na ryby. Dobrze czasem z tubylcami się zapuścić, bo mogą Cię zabrać do miejsc, które jako typowy turysta przegapiasz. Tym razem poszliśmy na sam koniec plaży, gdzie urzędują lokalni rybacy. Wszystko co złowią smażą na płytach na własnoręcznie zrobionych piecach. Wyglądają trochę jak smolarze z Bieszczad, tylko, że z Rumunii.
Rybki pyszne były, do tego dorzucali grillowane warzywa i chleb. Niebo w gębie. Tycek jeszcze zamówił małże i też były dobre.
Potem poszliśmy leżakować, grać w siatkę, spać, niektórzy pływali niektórzy czytali, czyli full relaks i odpoczynek na pięknej plaży.
Wieczorem szukaliśmy knajpy, w której będzie można oglądać mecz i spotkaliśmy najpierw parę Polaków z Berlina (mieli do nas dołączyć po tym jak się zgadaliśmy w sklepie monopolowym, ale gdzieś się zagubili), a potem jeszcze jednego Polaka Kubę, który włóczył się z Francuzką Juliette po Vama Veche od dwóch dni. Przyłączyli się do nas na resztę wieczoru. Po meczu standardowa impreza na plaży pod totemem, gdzie zebrało się pełno ludzi: tańczących, pijących, rozmawiających tudzież śpiących pod naszymi nogami na piasku albo sikających do morza.
W niedzielę spacer i kawa w Vama Veche, a żeby jeszcze jakieś atrakcje turystyczne sobie zapewnić na ostatni weekend nad morzem pojechaliśmy do Costinesti. Które jak się okazało nie jest tak fajne jak Vama Veche, ale mają wrak statku przy brzegu, który można sobie opłynąć dookoła (raczej łódką niż wpław) no i trochę fajniejsze wejście do morza. To tyle, bo niestety klimatem nie dorastają Vama Veche do pięt.
W powrotnej drodze 5 godzin w aucie, z czego ja 3 godziny za kierownicą w korku (ale przynajmkniej poćwiczyłam lewą nogę na sprzęgle he), a potem Tycek 2 godziny na autostradzie, ponieważ ja skapnęłam się, że jadę bez jednej soczewki i w sumie to nie za wiele widziałam.

 

 

 





poniedziałek, 18 czerwca 2012

Piatra Craiului Fondata

To tam gdzie byliśmy jakieś 2,5 godziny od Bukaresztu, zaraz za Bran czyli ściemnianym zamkiem Drakuli.









Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...