piątek, 29 czerwca 2012

Najgorszy dzień......... :(

Wydaje mi się, ze dzisiejszy dzień przejdzie do historii tego bloga jako najgorszy. Właśnie zawiozłam Tycka na lotnisko i wróciłam do pustego mieszkania. Tycek od dziś zaczyna irlandzką przygodę, na którą ja jeszcze poczekam, 2 tyg. w Rumunii, potem jakiś czas w Polsce.


Na lotnisku trochę popłakałam, ale musiałam być dzielna, żeby dojechać autem do domu. Potem poszłam do sklepu i zrobiłam najsmutniejsze zakupy: 1 piwo i 1 mozarella i 1 szampon, chociaż to już akurat nie smutne. Właśnie przygotowałam sobie zestaw na pocieszenie i zabieram się za konsumpcję. Creme brulee mmm z prawdziwą wanilią. Piwko Leffe. A te cztery dynie to żeby planować z nimi zrobię w niedzielę na obiad.

Powoli zaczynam się żegnać, jutro z najmłodszymi, czyli z Eleną i jej słodkimi bobasami :)

środa, 27 czerwca 2012

Bułgaria na pożegnanie

Tak szybko napiszę o ostatnim weekendzie Tycka, bo niestety mało czasu, bardzo mało. W piątek Tycek wyjeżdża, więc pakujemy i takie tam. Jutro ma jeszcze imprezę firmową, więc dziś spędzamy ostatni wieczór razem (ja sprzątam w kuchni, on ogląda mecz portugalia - hiszpania i udaje, że rozumie rumuńskie studio przedmeczowe czy jak tam się to nazywa :). Żartuję, nie tylko to, byliśmy też na kolacji romantycznej z butelką wina i dobrym jedzonkiem, ale trza było wrócić do mieszkania bez klimy i zmierzyć się z brutalną rzeczywistością.

Żeby całkiem nie psuć tego posta i nie wylewać łez opiszę szybko ostatni weekend, który spędziliśmy w Rumunii i Bułgarii. W piątek po pracy od razy wyjechaliśmy z Tyckiem, Martiną (Słowaczka od Tycka z pracy) i Sobim (z zewnątrz Rumun, od środka Węgier jak o sobie mówi:) i dojechaliśmy do Vama Veche. O 22 już elegancko sobie imprezowaliśmy na plaży, gdzie średnia wieku była 16 (czyli młode pary 30letnie z 2,3 letnimi bachorkami) i psy oczywiście. Z czasem schodziło się więcej osób (bo znów imprezowaliśmy pod totemem) ogólnie b.b.b. fajnie i klimat niesamowity, wszyscy tańczą, odpczywają, piją, bawią się, psy, dzieci, dorośli. Czad!



 W sobotę w południe wyjechaliśmy do Bułgarii, 50 km od Vama Veche do Balchik, tam plaża, pyszne małże za 9 lew, czyli 20 zł, Zagorka a potem ciupaliśmy do 3 w nocy w remika, i sikaliśmy ze śmiechu, Sobi nawet prawie spadł z krzesła. Chyba nie muszę wspominać, że wygrałam... Chłopaki sromotnie przegrali i dostali fanty; Sobi za 2. miejsce do końca wyjazdu musiał wrzucać 10 lei za każdym razem jak użyje słowa "fuck". Tycek za przegraną musiał 4 razy zamówić kolę wymawiając jak na filmiku poniżej hahaha.
http://www.youtube.com/watch?v=oDFogjXdIVc

W niedzielę postanowiliśmy, że jedziemy do Złotych Piasków i zostajemy do poniedziałku...Złote Piaski to najgorsze miejsce w jakim byłam w życiu, pełne młodych niemieckich (14-18 lat) turystów (miliony), sex shopów, techno muzyki, viagry, striptiz barów i ludzi którzy Cię zaczepiają jak idziesz deptakiem na każdym kroku wrrrrr. I do tego McDonald's, na plaży! Nawet piękna plaża i ciepła woda w morzu i kąpiel w falach nie mogła zrekompensować nam tej traumy, więc wieczorem po kolacji poszliśmy do hotelu i graliśmy w remika.

  

 
 

 




 


czwartek, 21 czerwca 2012

Ku przestrodze...

Piszę tego posta, żeby na przyszłość wybić sobie z głowy pomysł, żeby pomysł wynajęcia mieszkanie w podobnej szerokości geograficznej albo bez klimy albo z zepsutą klimą...
Od 3 dni upały są nie do zniesienia, jedyną ulgę daje wejście do biura, gdzie klimatyzacja ustawiona na 14 stopni pozwala odpocząć umysłowi i organizmowi powrócić do normalnego funkcjonowania. Jednak jeśli jesteś poza obszarem klimatyzowanym czujesz się jak w saunie i chcesz wyjść, bo nie możesz oddychać i czujesz, ze zaraz zemdlejesz, ale wyjść nie możesz! Wieczory spędzamy leżąc, pijąc wodę z lodem i czekając aż przyjdzie sen, który przyniesie ulgę. Nie można korzystać z laptopa (przynajmniej z mojego, bo generuje za dużo ciepła), więc doceńcie ten gest, czyli pisanie posta z kompem na kolanach z których już leje się woda.

Wyobraźcie sobie, że jest tak gorąco, że Tycek zrezygnował z imprezy pożegnalnej na rzecz bryzy morskiej. Więc jutro po pracy jedziemy nad morze, gdzie możesz się zanurzyć w falach i na chwilę schłodzić organy.
Mam nadzieję, że tego nie pożałuję, ale nie mogę się doczekać przeprowadzki do Irlandii, gdzie w końcu będę mogla oddać się ulubionej czynności, czyli leżeniu z herbatą pod kocem i oglądaniu programów kulinarnych.



wtorek, 19 czerwca 2012

Vama Veche

W weekend zabraliśmy Lucka i Andreę i Martinę Słowaczkę od Tycka z pracy i pojechaliśmy do Vama Veche nad morze.
Nie mieliśmy noclegu, więc pół godziny szukaliśmy czegoś, co zaspokoi wymagania finansowe reszty i estetyczne moje, i znaleźliśmy chyba najlepsze miejsce do spania nad całym Rumuńskim wybrzeżem. Malutki Punk Rock Hostel, który nie tylko był czysty, miał 2 pokojowe drewniane pokoiki z łazienką i prysznicem, tani (30 zł za osobę), 300 m od morza, ale też miał najlepszych właścicieli na świecie: wyluzowani, uśmiechnięci, pozwolili nam zostawić rzeczy kiedy chcemy, wziąć prysznic przed powrotem do Buku i jeszcze zrobili pyszną kawę rano. Ale i tak największego plusa mają za stronę internetową. Na przykład radzą: "chociaż zawsze możesz przynieść własny alkohol i nawalić się w hotelu, lepiej wyjść i bawić się w specjalnie do tego wyznaczonych miejscach (i tu wymieniają fajne knajpy i załączają mapkę). Ale zawsze pamiętaj, żeby mieć przy sobie trzeźwego kumpla, który zaciągnie Twoją pijaną dupę z powrotem do pokoju hotelowego". I to piszą ludzie po 60tce. :)

Potem spotkaliśmy się ze znajomymi Andreei i poszliśmy na ryby. Dobrze czasem z tubylcami się zapuścić, bo mogą Cię zabrać do miejsc, które jako typowy turysta przegapiasz. Tym razem poszliśmy na sam koniec plaży, gdzie urzędują lokalni rybacy. Wszystko co złowią smażą na płytach na własnoręcznie zrobionych piecach. Wyglądają trochę jak smolarze z Bieszczad, tylko, że z Rumunii.
Rybki pyszne były, do tego dorzucali grillowane warzywa i chleb. Niebo w gębie. Tycek jeszcze zamówił małże i też były dobre.
Potem poszliśmy leżakować, grać w siatkę, spać, niektórzy pływali niektórzy czytali, czyli full relaks i odpoczynek na pięknej plaży.
Wieczorem szukaliśmy knajpy, w której będzie można oglądać mecz i spotkaliśmy najpierw parę Polaków z Berlina (mieli do nas dołączyć po tym jak się zgadaliśmy w sklepie monopolowym, ale gdzieś się zagubili), a potem jeszcze jednego Polaka Kubę, który włóczył się z Francuzką Juliette po Vama Veche od dwóch dni. Przyłączyli się do nas na resztę wieczoru. Po meczu standardowa impreza na plaży pod totemem, gdzie zebrało się pełno ludzi: tańczących, pijących, rozmawiających tudzież śpiących pod naszymi nogami na piasku albo sikających do morza.
W niedzielę spacer i kawa w Vama Veche, a żeby jeszcze jakieś atrakcje turystyczne sobie zapewnić na ostatni weekend nad morzem pojechaliśmy do Costinesti. Które jak się okazało nie jest tak fajne jak Vama Veche, ale mają wrak statku przy brzegu, który można sobie opłynąć dookoła (raczej łódką niż wpław) no i trochę fajniejsze wejście do morza. To tyle, bo niestety klimatem nie dorastają Vama Veche do pięt.
W powrotnej drodze 5 godzin w aucie, z czego ja 3 godziny za kierownicą w korku (ale przynajmkniej poćwiczyłam lewą nogę na sprzęgle he), a potem Tycek 2 godziny na autostradzie, ponieważ ja skapnęłam się, że jadę bez jednej soczewki i w sumie to nie za wiele widziałam.

 

 

 





poniedziałek, 18 czerwca 2012

Piatra Craiului Fondata

To tam gdzie byliśmy jakieś 2,5 godziny od Bukaresztu, zaraz za Bran czyli ściemnianym zamkiem Drakuli.









Wyjazd integracyjny



Wiem właśnie Marysia, że obiecałam, że będę pisać codziennie przez ostatni miesiąc. Ale w sumie okazało się, że będę wyjeżdżać stąd w okolicach 15 lipca, więc dziś miesiąc dokładnie jak w dupę strzelił haha.

W środę po pracy pojechaliśmy z pracy na wyjazd integracyjny w góry. Po 4 godzinach w autokarze dojechaliśmy na miejsce - góry Piatra Craiului wioska Fundata - najwyżej położona w Rumunii wioska, jedyne co pozostało zrobić, bo było już całkiem późno to wykorzystać open bar i podziwiać góry:)
Rano wywieźli nas jeepami w góry do lasu, tam podzielili nas na grupy, dali kompas i mapę i instrukcję, że mamy znaleźć gwóźdź a potem wg. azymutów na mapie. Szło nam całkiem dobrze, bo za każdym razem docieraliśmy do miejsca gdzie czekał na nas jakiś przystojniak z jakimś zadaniem. I wcale nie było łatwo, trza było złazić po linie po skalach, strzelać z łuku, karabinu, łazić po linie między drzewami i takie tam, żeby zdobyć punkty. W sumie zeszło nam prawie cały dzień na tym, i chociaż nie za bardzo udało się wygrać i tak było zajebiście, bo się dotleniliśmy, na spaliłam czoło i nos i właśnie schodzi mi skóra no i w ogóle integracja. Dla mnie szczególnie istotna podczas ostatniego miesiąca pracy :]
A wieczorem ognicho, choć pieśni rumuńskich przy ognisku brakło, jak już wspominałam Rumuni nie przypominają nas, za kołnierz niewylewających, wiec skoro ciężko u nich z pijaństwem, tym bardziej ciężko ze śpiewaniem przy ognisku. Wiec poszłam spać o 23 - chyba za dużo tlenu albo ruchu, byłam nieprzytomna ze zmęczenia i nie byłam w stanie się dalej integrować.
I dobrze zrobiłam, bo wyspałam się i nabrałam energii, a jak się okazało rano to nie był koniec atrakcji - tym razem sami się musieliśmy wywieźć do lasu na quadach albo w dżipach albo na buggy - takie małe autka bez obudowy.
No a że nie udało mi się do żadnego kolegi z pracy wbić na quada zostałam sama i musiałam sama prowadzić. I na szczęście, bo było zajebiście jechać przez las, przez błocko, przez strumyki i rowy. Na prawdę dawno się tak nie bawiłam dobrze. W jednym momencie zakopałam się do błota i próbując wyjechać zaserwowałam  sobie maseczkę błotną :) nie udało się, więc dwóch trzech chłopów mi musiało pomagać, ale i tak fajnie!
Ogólnie super wyjazd, pyszne żarcie i jeszcze te zwierzęta urocze wszędzie!















Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...