czwartek, 29 września 2011

Dwusetny post - wypadło, że o słynnej praczce...

Całodzienna męka na warsztatach z pracy na temat nowych wartości fimy itp i praca w grupach i ogólnie dużo korporacyjnego prania mózgu i papki i jedynym pocieszeniem miał być wypasiony obiad, bo w radissonie i był przepyszny był faktycznie i super deser... Ale skończyło się jednym wielkim zatruciem, ja na szczęscie mam opóźniony zapłon i odcierpiałam dopiero w nocy w domu, ale część biedaków miała problemy z dotarciem do domu. A część jeszcze męczyło w pracy...
Ach, szkoda gadać.
Mam coś bardziej interesującego do opowiedzenia, chyba-karalucha w kuchni, albo jakiegoś dużego robaka albo malucha karalucha. Weszłam do kuchni wczoraj i dziadostwo było pod ścierką i potem uciekło, niestety nie miałam okularów, więc nie wiem co do do końca było. Tak czy siak kuchnia jest zamknięta na klucz i czekam na przyjazd Tycka, żeby się rozprawił z gadem po powrocie. To pewnie specjalnie podrzucony robak, bo tydzień temu odmówiłam dwóm babsztylom, które krążyły po klatce schodowej ze sprzętem niby do odrobaczania, i kuchnia tylko za 30 lei, a ja dumna odparłam (przy pomocy Anity), że robaków nie mam.. no i myliłam się. mam jednego. mam nadzieję, że jednego...

czwartek, 22 września 2011

Dwa miliony kalorii

Odwiedziły mnie dziś dziewczyny z Graftona, więc postanowiłam zrobić naleśniki, ale, że za bardzo nie miałam czasu ich smażyć to kupiłam gotowe, ale za to zrobilam nadzienie z dyni i jabłek i jeszcze bita śmietana do tego i Cata przyniosła taki pyszny dżem malinowy a na koniec doprawiłyśmy kawowymi lodami i zjadłyśmy po trzy porcje, a Mada jeszcze przyniosła ciastka. To było takie pycha, że nawet nie jestem w stanie tego opisać. Ale coś dziś musi być w powietrzu, bo każda z nich pokłóciła się po kolei ze swoim facetem tudzież mężem i kochankiem przez telefon tak, że przed 23 się zmyły do domów, albo kontynuować kłótnie albo się przepraszać. Cata nawet wzięła naleśniki dla Alexa w ramach pojednania, na pewno jej się udało, były pyyyszne. Tylko ja się nie pokłóciłam, bo nie działa mi telefon, a poza tym Tycek się włóczy właśnie po restauracjach indyjskich w Grenoble, wiec pewnie nie chce mu się ze mną rozmawiać. Jestem więc znów sama i tak przesłodzona, że siedzę i się uśmiecham i oglądam koncerty Arctic Monkeys na jutubie. Ale muszę przestać, bo jutro robię ważną prezentację w robocie i mam być wyspana i piękna. A potem już tylko weeeeeeeeekend nareszcie!

środa, 21 września 2011

Nowy Sącz - "Portret małego miasta" 1961

Koncert Yasmin Levy

Od września płacimy za cały pakiet: kablówkę, internet i telefon stajonarny - mamy 200 minut, żeby dzwonić do domu za fri. ALE telewizor nie działa i jak się okazało telefon też już nie, chociaż na poczatku wszystko było ok. Dobrze, że mam internet i się mogę wyżyć twórczo.

Byłam dziś 3. raz na koncercie Yasmin Levy, która po raz pierwszy występowała w Rumunii w ramach festiwalu George Enescu (rumuński Szopen). Było cudownie, jak zwykle ciary na plecach i łzy w oczach ze wzruszenia i piękna muzyka. Dla niej też to był wyjątkowy koncert, bo pierwszy od urodzenia dziecka dwa miesiące temu. Z co policzyłam wynika, że musiała zajść w ciążę rok temu w październiku, prawdopodobnie po koncercie na kazimierzu w synagodze tempel, po tym jak zjadła zapiekanke u Endziora :)

Wracając kupiłam sobie 2 litry lodów o smaku kawowym i własnie pożeram je, przez łzy, gdyż wracając z koncertu zgubiłam mój pierścionek ukochany. Był trochę za duży i musiał mi się gdzieś ześlizgnać z palca i zniknać...Biedny, nie dość, że był stary i nie błyszczał, to jeszcze wylądował gdzieś na ulicy i na pewno nikt go nie znajdzie i nie zabierze do domu :(

niedziela, 18 września 2011

Targ staroci

Jesień w Bukareszcie pełną parą, oprócz tego, że spadają już kasztany dziś było 30 stopni i bezchmurne niebo. Wybrałyśmy się z Anitą na spacer do parku Kiseleff. Dotarłyśmy do targu staroci, gdzie spędziłyśmy prawie dwie godziny oglądając każdą najmniejszą pierdółkę, mebel, naczynie, kieliszek i nawzajem podsuwając sobie rzeczy do kupienia. Kupno przedwojennego wózka dla lalek chwilowo Anicie odradzilam, chociaż teraz znalazłam nawet ten sam model na allegro i jest droższy niż w Bukareszcie, ale cicho, może Anita nie dojdzie do tego posta hihi, bo podobno czyta bloga od poczatku:) Wózek wyglądał tak, prawda, że fajny?


Ja sobie kupiłam drewnianą figurkę grubej baby w stroju kąpielowym, ale jest tak rewelacyjna, że zostanie sfotografowana jak wróci mój aparat razem z moim chłopcem za dwa tygodnie. Narazie napiszę tylko tyle, że jest piękna i nigdy do tej pory nie miałam jeszcze takiej fajnej rzeczy. Potem znalazłam jeszcze sobie cudny pierścionek za 20 lei, i jest cudny.
Po dziadach, żeby nabrać sił zjadłyśmy u mnie zupę dyniową, a w międzyczasie omówiłyśmy pięc milionów przepisów na dania z dyni i inne warzywne pyszne opcje oraz snułyśmy marzenia o domu z ogrodem i gotowaniu tego co w tym ogrodzi wyrośnie. Potem poszłyśmy na zakupy ciuchowe i ja kupiłam sobie sukienkę idealną na robienie przetworów, a Anita prawie spodnie do plewienia grządek. Temat zdrowej żywności zakończył się wizytą w maku, gdzie wchłonęłyśmy frytki, cziken burgery, kulki serowe z bekonem i po szejku, z informacji na tacce wyszło, że to jedyne 800 kalorii...Idę pohulahopować trochę.

czwartek, 15 września 2011

nie jestem asertywna...

i dałam sobie wczoraj wcisnać 1,5 kg winogron i 10 brzoskwiń jak wracałam z pracy. Chciałam kupić kilka winogron, ale kupiłam wszystko co miała ta babina w bagażniku, bo mówiła, że za 10 lei wszystko, bo już do domu idzie (wątpię, czy auta z których sprzedają te warzywa są na chodzie). No i postanowiłam sobie zrobić 2 dniową owocową dietę, że będę jadła tylko to co kupiłam, ale jak wczoraj najadłam się tych winogron i doprawiłam jedną brzoskwinią to nie mogę już na nie patrzeć i będę robić dżem, coby się nie zmarnowały. Problem w tym, że nie za bardzo mam słoiki, a kupiłam też dynię i chciałam dyniowo-brzoskwiniowy. Ale nie wiem ile słoików potrzeba na dżem z 9 brzoskwin i dwóch kilogramów dyni...

Postanowiłam nie ruszać dynii narazie, bo zrobie z niej osobno coś, z imbirem widziałam przepis na whiteplate.
Ale zaczęłam robić z brzoskwiń i gotuje się i gotuje i dalej takie to rzadkie, a nie chce za dużo cukru dodawać...Wyczytałam, że trzeba odparować wodę i podkręciłam gaz i garczek się przypalił, więc robię w drugim a ten przypalony miał być do wyparzania słoików, a teraz co?
Ale wyjadłam resztki z tego przypalonego i pychaa, chyba warto domowe przetwory robić czasem...

Juz po roboci, bo, przeczytałam, że trzeba włożyć łyżeczkę z dżemem do lodówki na 5 minut i wtedy będzie miał konsystencję dżemu, i miał, więc wyparzyłam słoiki na patelni hehe i teraz mam 3 słoiki przetworów na zimę. brawo!

poniedziałek, 12 września 2011

Fajnie

Moja ulubiona pora roku w Bukareszcie, jest ciepło, a nie gorąco, tzn. w sobotę było 33 stopnie, ale przynajmniej w nocy nie jest upalnie. Nawet w piątek zaszalałam i pierwszy raz od 5 miesięcy spałam pod kołdrą. Poza tym ten post jest po to, żeby napisać, że zaczyna mi się podobać w Buku. To nie znaczy, że chce tu zostać i że nie tęsknie i że nie wolalałabym gdzie indziej mieszkać, bo wolałabym. Ale bardziej mi się podoba niż jakiś czas temu, mieszkanie ma skrzypiące parkiety i jest fajniejsze niż poprzednie, mam dużo ładniejszą trasę do pracy i pod blokiem mamy ludzi, którzy z samochodów sprzedają owoce i warzywa i panie, które sprzedają kwiaty, kupiłam sobie 3x chryzantemy filowetowe i żółte i mam teraz tak ładnie czysto i pachnąco, bo Tycka nie ma, więc nie ma kto bałaganić :>
I jeszcze zmieniłam open spejs i mam najfajniesze biurko w całym dziale, czyli ukryte i z dopływem światła dziennego. ha!
To moj nowy opej spejs:
A to kącik, który dziele z Oktawianem, który cały czas dłubie w nosie i rozrzuca dookoła to co wydłubie i wydaje mu się, że tego nie widzę... No ale teraz pojechał na 3 tyg. na wakacje, więc będę miała spokój.

niedziela, 11 września 2011

Sama!

Pierwszy raz od ponad roku jestem sama w Bukareszcie. Tycek pojechał na szkolenia do Francji a potem jeszcze do Polski na tydzień, więc sama będę aż trzy tygodnie! Olaboga! Żeby nie tracić czasu na smutki i płacze postanowiłam nadrobić towarzyskie zaległości i spotkałam się z Eleną, koleżanką z pracy Ukrainką, która w maju urodziła bliźniaki Vlada i Janę, straszne słodziaki. Ale po 3 godzinach spaceru i próby zjedzenia spokojnie deseru (częściowo udanej) padam. Karmiłam małego Vladimira z butli a on nie chciał jeść tylko się do mnie cieszył łysymi dziąsełkami, a Jana, która się wyspała w wózku, przez reszte wieczoru cały czas "skakała" na leżąco, a potem w aucie obydwoje zaczęli wyć, ale po 5 minutach jazdy zasnęli.

Wczoraj poszłam z Anitą na koncert, był Control day out, czyli impreza zorganizowana przez klub Control - jakże mogło mnie tam zabraknąć?
Grali Suie Paparude - rumuńsku zespół, już trzeci raz ich widziałam i lubię ich a nabardziej mi się podoba jak tłum prosi o bis: "szuje! szuje!!" i szuje bisują :)
kilka piosenek szi: http://www.youtube.com/watch?v=fkhH9b-7R-4 http://www.youtube.com/watch?v=W7tdPoRLDtc&feature=related http://www.youtube.com/watch?v=KIbP0f3M5rU&feature=related
Potem był Ian Brown, o którym wcześniej nie słyszałam, ale zahipnotyzował mnie tak, że nie mogłam oderwać oczu, nie wiem czy dlatego, że wygląda jak małpa, czy dlatego, że jest starym angolskim pancurem i pozostały mu pankowe ruchy jak tańczy, i strasznie mi się spodobał:
http://www.youtube.com/watch?v=pmHfNyzcWa0
a tu możecie sobie zobaczyć jak wygląda arenele romane, gdzie był koncert, już kiedyś pisałam jak tam fajnie :) http://www.youtube.com/watch?v=IzMx2l8X2T0

czwartek, 8 września 2011

Arctic Monkeys - 505 with lyrics

Zakochałam się w Alexie Trunerze, czuję się jak nastolatka, oglądam cały czas ba jutubie koncerty arctic monkeys i uczę się piosenek na pamięć, tak mija mi cała sobota.
Aha, jeszcze poszłam do vodafone, żeby wziąć telefon na abonament, ale nie mogę, bo nie ma kontraktu o wynajem mieszkania zarejestrowanego w administracji fiskalnej. do dupy!

środa, 7 września 2011

Rumuńskie babuszki cz. II

Jak już napisałam o jednej babuszce, to opiszę też wyprawę po kartę do domofonu w zeszłym tygodniu. Administracja jest czynna dwa razy w tygodniu, w godzinach 10-11 lub 13-14, więc jak chce się zapłacić np. czynsz to trza nie iść do roboty, albo się spóźnić tak jak ja. Myślałam, że odbranie karty i powiedzenie: wszystkie zaległe czynsze płaci właścicielka, a ja dopiero od września (miałam napisane na karteczce:P) zajmie mi jakieś 10 minut. Trochę niedoszacowałam, bo spędziłam tam 1,5 godziny... W pokoju administracji siedziały dwie babcie, jedna jak się okazało czekała, żeby zapłacić czynsz, ale to nie jest takie mehehe trzeba poczekać na księgowego. Na początku jakiś stary dziadek się wepchał i wciskał wszytkim miód, ale po 15 minutach wepchałam się i ja i siadłam na krześle obok niego i zaczęłam dukać, że ja po karte do domofonu i że z mieszkania 33. Ale niedoczekanie moje, pani która siedziała za biurkiem nie była tą na którą wszyscy czekaliśmy... tamta była już pół godziny w drodze z 3 piętra. Po 20 minutach przyszła, ale klucz udało mi się zdobyć po godzinie. Wcześniej wpisała mnie ołówkiem do księgi lokatorów (mnie i mojego męża). Potem wysłała jeszcze innego dziadka na ksero, żeby zrobił dla mnie kopię jakiegoś spisu kaloryferów w mieszkaniu. W międzyczasie przychodziły inne dziadki, skarżyć się, że nie ma ciepłej wody na przykład, albo jacyś robotnicy pożyczyć drabinę, bo w pokoju 2X2 metry stały 3 wielkie drabiny. Trzeba było jeszcze zadzwonić po księgową, żeby się pospieszyła i poszukać tej karty do domofonu. Następną wizytę, żeby zapłacić czynsz odbędzie Tycek.


Zakupy i pęknięte serce

Czekałam dziś w sklepie na Tycka i zaczepiłam jednego chłopaka, bo podsłuchałam, że rozmawiał przez telefon po polsku, i zgadnijcie co!? okazał się Polakiem! W ciągu 3 minut zanim dołączył Tycek zrobiłam wywiad i okazało się, że Łukasz jest tu od 1,5 miesiąca, przyjechał z Holadnii, gdzie pracował przez rok jako fotograf dla Amnesty International, przyjechał do Buku, bo chce się nauczyć języka i popracować w korporacj (już do jednej się dostał), zna holenderski, więc pewnie będzie rozschwytywany też przez inne korporacje, poza tym mieszka po sąsiedzku, więc pewnie kiedyś wyskoczymy na piwo, a Tycek się już z nim umówił na piłkę :P

Niestety nie było to jedyne "wydarzenie" na zakupach, drugie, to widok malutkiej babuszki rumuńskiej, koło 90 lat, która pytała mnie czy można kupić jedno jajko... jezu nie mogę pisać, bo mi łzy lecą. Babuszka z garbem stała przed nami w kolejce do kasy i miała w koszyku kawałek arbuza za 80 groszy i jedno jajko...

wtorek, 6 września 2011

Mecze

Hura, mamy kablówkę, telefon stacjonarny i internet. Przyszedł pan z rumuńskiej telekomunikacji i zainstalował wszystko. Jedyny mały problem jest taki, że okazało się, że nie działa telewizor i żadnego z meczów nie obejrzymy. W sumie nie, żebym jakoś z tego powodu cierpiała, chyba bardziej cierpią Ci, którzy z przyczyn niezależnych oglądają mecz w nienieckiej telewizji heh, zresztą nie wiadomo, czy byłby transmitowany, bo dziś jest też mecz Rumunia-Francja, i to nie towarzyski.

niedziela, 4 września 2011

Weekend w Brasovie

Było super, dzieciaki śmieszne, śliczna pogoda i nareszcie mogłam sobie porozmawiać na żywo z Marysią, chociaż w sumie nie wytrwałyśmy zbyt długo w nocy i padłyśmy przed północą, ale i tak niezapomniany weekend. Potem oni do Sighisoary i w stronę Wiednia a my z powrotem do Buku, a przy okaji zamkniętej trasy mogliśmy odkryć nową trasę powrotną z Braszowa jeszcze ładniejszą niż poprzednia.





piątek, 2 września 2011

Marysiaaaaaaaaaaaaaaaaaaa

Napisalabym wiecej, bo dzis cos mam wene, ale moi kochani czytelnicy, niedoczekanie Wasze! Ide spac, bo jutro rano jedziemy do Brasova spotkac sie z Marysia, ktora juz tam na mnie oczekuje, razem z Fela, Marcinem i reszta. Pozyczylismy samochod i skoro swit, czyli o 9 wyruszamy na wielkie spotkanie. paaaa
Takie dziwnie uczucie, wiedzieć, ze Marysia jest w Rumunii i to tak blisko.

Nowe mieszkanie

Jak już piszę o nowych znajomych to napiszę o Anicie, której zdjęcia nie wiem czemu jeszcze nie mam, ale dodam. Anita dobry człowiek, który jest na migracji w Buku, czyli człowiek ode mnie z pracy, z Polski, pomogła mi w odsyfianiu mieszkania, więc ostrzegłam ją, że na pewno o tym wspomnę na blogu. Poza tym znalazłam wreszcie osobę tutaj (bo Sadowskiej nie ma blisko), z którą mogę rozmawiać godzinami o jedzeniu, gotowaniu i o tym jakie mieszkania są fajne i oczywiście jakie mieszkania (dworki) i ogrody będziemy miały w przyszłości i własne fajne fimy i raz na zawsze skończymy z fuj paskudną korporacją. To tak w skrócie, powiem tylko jeszcze, że Anita obiecała, że pójdzie ze mną na imprezę do Control, więc trzymam ją za słowo i czekam aż Tycek wyjedzie do Francji, żebym mogła w spokoju potańczyć i popić piwo słuchając pankowej muzyki hihi.

No a nowe mieszkanie po tym jak zostało odsyfione w piątek, przeprowadzone ze starego w sobotę i zagracone kolejną dostawą niepotrzebnych rzeczy (chociaż niektóre jak np. naczynia, sztućce i deska do prasowania przydadzą się) zostało przez nas zamieszkane w zeszłą sobotę.

Najlepsze jest to, ze gdy oglądałam to mieszkanie na stronie jeden z agencji nie podobało mi się tak, że mimo super lokalizacji nie zdecydowaliśmy się go oglądać. Ale Luiza, agentka,która nam pomagała znaleźć zadzwoniła, że ma mieszkanie, ale nie ma zdjęć, więc poszłam oglądać. I spodobało się głównie dlatego, że było brudne (a ja uwielbiam sprzątać), ale nie zasyfione, a poza tym parkiety, nowa kuchnia i łazienka i co najważniejsze kurki w kaloryferach działają. Trzy godziny później podpisalismy umowę z właścicielką, która zaraz po tym wyjechała na Ibizę na 3 tygodnie. Dzięki temu przeżyłam niesamowitą przygodę jaką była wizyta w administracji budynku, żeby dostać kartę do domofonu, bez której nie moglismy się dostać do mieszkania, ale to w następnych poście (i zdjęcia też będą!).

Na zdjęciach widać stan przed i po (od prawej), prawie jak metamorfozy z czterech kątów. Nawet zabudowany balkon (Rumuni namiętnie wykorzytsują każdą przestrzeń, którą tylko mogą wykorzystać, także zabudowane balkony, które od środka jeszcze można jakoś znieść, i na przykład wykorzytać na idealny pokój dla Tycka, gdzie mieści się biurko, krzesło i komputer:P, ale z zewnątrz bloki z zabudowanymi balkonami wyglądają tragicznie, prawie tak samo jak kable.

Jeszcze przed przeprowadzką zdążyłam się wszytkich pochwalić, że nareszcie mamy mieszkanie od podwórka i będzie można spać przy otwartym oknie i jaka to będzie frajda móc otworzyć okno w nocy i poczuć chłodne powietrze. Moja radość z tego faktu trwała aż do pierwszej nocy, kiedy okazało się, że na podwórku całą noc działają jakieś nawet nie wiem co to jest, generatory prądu, chłodnie, nie wiem, w każdym razie coś mega głośnego i wkurzającego, więc o otwartych oknach możemy zapomnieć, Tycek śpi bez stoperów, więc dupa zbita, że tak powiem.




Jeszcze jeden gość

Zanim się zdążyliśmy wyprowadzić ze starego mieszkania, mieliśmy jeszcze jednego gościa - Wieśka, kumpla Tycka, który właśnie był na początkowym etapie swojej rocznej włóczęgi po świecie. Przyjechał do nas po miesiącu na Ukrainie, przez Mołdawię. Po nas przez Bugłarię dostał się do Stambułu, gdzie przygotowuję się do Indii, a stamtąd jak już łatwo się domyśleć cała reszta typu Tajlandia itd. Ach, my codziennie rano do korporacj i harówa od rana do wieczora, a on planuący przyszłość z kilkudniowym wyprzedzeniem. Nawet miałam pomysł, że przyłączymy się z Tyckiem do Wieśka, ale rano wyparował, razem z kilkoma desperadosami.UWAGA (dopisane później) dla tych, którzy tak jak Tycek mają problemy z czytaniem tekstu ze zrozumieniem, dodam sprostowanie, że pomysł wyparował, nie Wiesiek. Tak czy siak było miło, nareszcie był powód, żeby otworzyć sziszę, którą Tycek dostał odchodząc z Oracla. Pograliśmy w pokera i pooglądaliśmy beznadziejne filmy :) A poza tym Wiesiek zrobił taką dobrą pastę z tuńczyka.
Ukradłam kilka zdjęć od Wieśka, mam nadzieje, że się nie pogniewa. Wiesiek i szisza, a niżej Tycek, szisza i poker i kawałek Anity.


Szukanie mieszkania w Buku

Jak rok temu czytałam przygody Agnieszki dotyczące poszukiwań mieszkania w Buku, nie przypuszczałam, że rok później ten sam koszmar spotka mnie. Jestem straumatyzowana po tym doświadczeniu i mam nadzieję, że to ostatni raz, kiedy muszę szukać mieszkania, przeprowadzać się i sprzątać w nowym mieszkaniu (przynajmniej ostatni raz w Bukareszcie). Nie wiem jak przyjedżając rok temu z 2 walizkami i 2 pudłami, przeprowadzam się w oplu kombi załadowanym po brzegi (4 rundy!!!). A oto graty, które po rozpakowaniu na miejsce znikają, a gdy dochodzi do pakowania i przeprowadzki pęcznieją i mnożą się (na zdjęciu sytuacja po dwóch rundach:


Jeśli chodzi o wynajem, to po pierwsze nie ma gumtree, a większość mieszkać można wynając tylko przez agencje, więc od samego początku zrezygnowaliśmy z szukania na własną rękę. Agencje dają fałszywe ogłoszenia na strony, tylko żeby zwabić klientów. Niektóre mieszkania wyglądają cudnie na zdjęciach, ale po przyjeździe okazują się ruiną albo śmierdzą i tylko trzeba poczekać 5 minut, żeby wylazł z jakiejś dziury karaluch. Właściciel zawsze jest przy oglądaniu mieszkania i do niego trzeba dopasować czas oglądania. My na szczęscie nie oglądaliśmy zbyt wielku, z braku czasu udało nam się zobaczyć w sumie 5 mieszkani i piąte okazało się tym wybranym.
Jedno z mieszkań było w budynku z 1926 roku i ja w sumie jak już zobaczyłam klatkę schodową byłam gotowa zrezygnować (i dobre to było przeczucie, bo na 6 pietrze bez działającej windy było jeszcze gorzej), w dodatku teren sejsmiczny, dlatego wszystko tam takie powykrzywiane i zniszczone. Jedno, które było do wynajęcia od zaraz, nie było jeszcze nawet kupione (przyszyły właściciel wyjechał do Izraela na kilka dni), a poza tym prąd postarają się podłączyć na początku września :) Było jeszcze jedno, nawet całkiem fajne, ale nie dało się regulować kaloryferów, więc w zimie pewnie byśmy się ugotowali z gorąca,, właściciel patrzył na mnie jak na psychola jak powiedziałam, że niestety, ale pokrętła muszę hulać.
Może nie bylibyśmy aż tak wybredni, gdyby nie jedno mieszkanie, które prawie już mieliśmy, cudne, nowe, w pięknej kamienicy, z olbrzymim tarasem, pełnym wyposażeniem i za 500 euro! Jednak godzinę przed podpisaniem umowy właścicielka się rozmyśliła i zostaliśmy na lodzie, mając do wyboru mieszkania takie oto i to za min. 400 euro (w końcu exclusive home real estates)



Emporio Armani :)



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...