sobota, 31 marca 2012

środa, 28 marca 2012

Hollywood Music in Bucharest

Z racji tego, że nic ciekawego nie dzieje się na moim blogu poszłam dziś na koncert, żeby mieć o czym pisać hehe. Poświęciłam się dla Was. Europejska Orkiestra Symfoniczna grała przeboje z Hollywood. Było bardzo ładnie choć momentami przysypiałam (ale kontrolowanie i tylko w ok. 15 minucie muzyki z Władcy Pierścieni i przy Bezsenności w Seattle). Oprócz tego cały czas byłam zachwycona, szczególnie muzyką z Gwiezdnych Wojen i Piratów z Karaibów (chociaż filmu nie widziałam).


wtorek, 27 marca 2012

What?

Wybaczcie, ze ostatnio nie pisze, ale oglądamy "Mad Man" i nie mam czasu:)

niedziela, 25 marca 2012

Laika,Mishka & Moki

Uwielbiam oglądać te trzy psy na jutubie. To daje mi najlepszy relaks. Najbardziej lubię Mokiego:) Tak naprawdę to obejrzałabym teraz wszystko, żeby tylko nie musieć się uczyć rumunskiego...

sobota, 24 marca 2012

Wulkany błotne - góry Buzau

Bardzo miła wycieczka, bardzo fajne wulkany, bulgotają sobie, strzelają gazem i błotem i sobie pośmierdują :)











Weekend!!!

Jest 10.30 a ja już jestem po fitnesie, śniadaniu i oglądam dzień dobry tvn. Zaraz jedziemy zawieźć Lucka i Andreeę na lotnisko, bo lecą do Amsterdamu na 4 dni, a my też nie będziemy gorsi jedziemy oglądać wulkany błotne łoooo.


czwartek, 22 marca 2012

Weekend prawie

Wczoraj padlam od razu po rumunskim i o 22 juz piunialam. Za to dzis o 7 rano wstalam rzeska niczym poranna rosa i wybylam na basen. Potem sie jeszcze wymasowalam biczami w jacuzzi na zewnatrz i w dodatku zdazylam do pracy na czas. Jak szlam do pracy nakarmilam kielbasa takie dwa bidne, stare, smierdzace psy, ktore mijam codziennie.
Najlepsza nowina dzis byl Ionut, nasz szef, ktory przyprowadzil 3 letniego synka i powiedzial, ze musi wziac wolne, bo maly jest chory i nie moze isc do przedszkola. Zabral laptopa i poszli. Wiec dzis robimy sobie w pracy dzien opierniczania sie i nie pracujemy. Ja pisze bloga, a potem idziemy na lancz gdzies i bedziemy grac w Dixit. Taki wspanialy poczatek weekendu:)

poniedziałek, 19 marca 2012

Feng shui

Późno skończyłam rumuński, więc na siłkę pojutrze pójdę, bo jutro piwo z ludźmi z pracy. Dziś, żeby zrobić miejsce w szafie na nowe wiosenne kolekcje (he he) zrobiłam w szafie feng shui i spakowałam siatę ciuchów, butów i kurtek dla bezdomnych cyganek, które szwendają się w okolicy. Od razu lepiej się zrobiło. Wszyscy którzy mnie znają, a właściwie chyba tylko moja mama wiedzą, że wywalanie rzeczy do moje hobby. Równowaga jest utrzymana, moje hobby numer dwa to buszowanie po ciucholandach i kupowanie rzeczy, które niekoniecznie potrzebuję. Jedyną słabość mam do słoików, nie wyrzucam nigdy, bo zawszę się mogą przydać na przetwory, które w zeszłym roku zrobiłam 3 (tzn. trzy słoiki dżemu brzoskwiniowego).

Do plusów dzisiejszego dnia należy fakt, że przyszedł na maila kod do telewizji, więc pozwólcie, że się oddam oglądaniu TV na kompie, bo akurat leci Szymon Majewski i zaprosił Żmudę Trzebiatowską, więc idę osądzić czy jest fajna czy nie :]


niedziela, 18 marca 2012

Płacz i wkur.. mały

Dzisiejszy dzień, choć słoneczny, piękny i wiosenny zaczęłam od płaczu. Chciałam sobie obejrzeć Dzień Dobry TVN, a, że nie mamy polskiej TV, musiałam coś znaleźć w necie. I cudem dość szybko znalazłam stronę na której nadawali TVN na żywo, ach wielka radość. Dzień dobry TVN zaczęło się bębniarzami z Japonii, a potem pokazali Kraków i jaka tam pogoda, i wtedy zaczęły mi lecieć łzy i zaczęłam beczeć! Tak strasznie tęsknię. Przeważnie sobie tego nie uświadamiam. Zaczęłam jojczeć do Tycka, że w Krakowie to przynajmniej można sobie na rynek na kawę, albo nad Wisłę na piwko, albo na Kazimierz na zapiekankę, albo na Halę targową na dziady (oczywiście nie słuchał, bo musiał strzelać do czołgów), a tu??? NIC! parki są tak zatłoczone, że nie możesz przejść. No i tyle atrakcji. Gdyby nie to, że musiałam sobie kupić buty na fitness nie było by żadnego zwiedzania dziś. A tak przynajmniej spacer po Bucharest Outlet Center zaliczony. Tylko buty za duże kupiłam, więc czeka nas jeszcze jedna wyprawa, żeby je wymienić.

Aha, no i druga część z tematu. Dlaczego się wkurzyłam? Bo oczywiście to było za piękne, żeby można telewizję za darmo oglądać, więc po15 minutach zablokowali przekaz i kazali zapłacić. No to zapłaciłam...Zrobiłam przelew i czekałam, ale się nie doczekałam, nie dostałam mejla z kodem, więc teraz zastanawiam się, czy moje 15 zł przepadło, czy może jutro coś prześlą. Ale jutro to niech się pocałują w tyłek... Jutro mam fitness, robotę a potem rumuński, a jak przyjdę to padnę. Teraz też idę paść.


Urodziny moje

Niestety nie ma się czym pochwalić, bo większość dnia spędziłam w pracy. Dopiero o 21 ze łzami w oczach (bo nie tak planowałam je spędzić) udało mi się wyjść z biura. Na dole na szczęście czekał z kwiatami mój romantyczny współlokator, który zabrał mnie na pysznego steka do naszej ulubionej restauracji i przez to uratował ten dzień. Restauracja która przy okazji znajduje się pod naszym blokiem, jest niestety zbyt droga, żeby się tam stołować bez specjalnych okazji (takich jak na przykład 29te urodziny).
W pracy też nie było źle, oczywiście wszyscy od kilku dni wiercili się i coś bełkotali pod nosem "upieczesz coś?... ciasto marchewkowe?". Bo to już trzecie urodziny jakie spędzam w tym biurze i od początku ich zaskakuje, bo zamiast drogich i niedobrych kupnych ciastek piekę coś pysznego a przy okazji innego. Dwa lata temu ciasto marchewkowe, rok temu ciasto marchewkowe i chlebek bananowy. W tym roku zaskoczyłam samą siebie i zrobiłam najpyszniejszy dirt cake na świecie i do tego ciasto marchewkowe też :)

Sprzęcior:
 Carrot cake wersja postna, czyli bez jajek (Rumunii podczas postu nie jedzą ni tylko mięsa, ryb, ale i masła, mleka jajek i wszystkiego co pochodzi od zwierzyny).

 Dirt cake, wygląda rewelacyjnie, ale uwierzcie mi, to najpyszniejsze ciasto jakie jadłam, a przygotowuje się je 15 minut.

Standardowe ciasto marchewkowe, środek ofiarowałam Tyckowi, który dzielnie pomagał i starł dwa kilo marchewki.

Ludzie z pracy zrobili mi niespodziankę i mimo tego, że prosiłam, że nie chcę żadnej szopki (czyli cały dział się zbiera, żeby mi wręczyć prezent a ja mam udawać zaskoczoną i dziękować i wszystkich całować) i tak małą szopkę odstawili (ale na szczęście tylko najbliższe osoby), ale przynajmniej zrobili mi album ze striptizerami, więc to było śmieszne. Mój szef napisał takie życzenia " Ilona, jakbyś nie robiła tych raportów tak długo, to mógłbym wyjść wcześniej z pracy na siłownie i wyglądać jak jeden z nich".

Trochę kultury

Żeby nie było, że takie z nas karki, które chodzą tylko na siłkę, szybko napiszę posta o kulturalnym wydarzeniu, jakie miało w Bukareszcie przez ostatnie 5 dni. Festiwal filmów dokumentalnych One World Romania. Od piątku czytałam listę filmów i robiłam kombinacje jakby tu obskoczyć wszystkie interesujące filmy w dwa dni. Sobotę rano wstałam wypiłam kawę (zwykle nie piję) i stworzyłam misterny plan, który zaczynał się o godzinie 14tej i kończył o północy i zawierał osiem filmów, w tym dwa czeskie i dwa polskie. Skończyło się na jednym filmie :) ale przynajmniej tym, który najbardziej chciałam zobaczyć, finlandzki Canned Dreams - film który pokazuje całą drogę jednego produktu z fińskiego spożywczaka - puszki z ravioli. Za wszystkimi składnikami - metal na puszę, mięso, pomidory, oliwa, mąka stoją ludzie i ich marzenia. Napisali, że liryczna podróż dookoła świata, ale w sumie było to trochę nudne i drastyczne. Rumunia i Polska, skąd do puszki wędrowały wieprzowina i wołowina, były najgorzej przestawione. Nie dość, że cała rzeź tych zwierząt przedstawiona od początku do końca, to jeszcze bohaterowie:z Rumunii: Cyganka, która nie ma się gdzie podziać z bękartem nie zaakceptowanym przez jej chłopaka a marząca o sukni ślubnej i pięknym makijażu, z Polski alkoholik, który planuje zemstę na kochanku żony, która przebywa w Irlandii ("mam długi rzeźniczy nóż - utnę mu jaja"). Chyba z powodu tego filmu odechciało nam się trochę oglądać resztę.

Jedynie mi żal jednego czeskiego filmu, którego nie mogę znaleźć na necie: Vse Pro Dobro Sveta A Nosovic. Drugi czeski, który przegapiłam, odnalazłam na stronach telewizji czeskiej i obejrzałam w sobotę. Epochální výlet pana Třísky do Ruska film o ekspedycji emerytowanego dziadka z okolic Brna, do Władywostoku, śladami dziadka, który spędził tam jako czeski legionista 6 lat podczas pierwszej wojny światowej a potem wojny domowej w Rosji. Dziadek Triska, główny bohater, próbuje przy okazji odpowiedzieć na pytania: czy mamy się bać Putina, dlaczego mordują dziennikarzy w Rosji i czy Rosja to kraj demokratyczny. Dziadek (na zdjęciu poniżej) jest rewelacyjny i cały dokument przez to też.



Nadchodzi chudość

Pracuję jak wściekła, nie mam koleżanek , no może jedną z pracy, w domu jak jestem to przeważnie gotuję a potem to zjadam, bo takie pyszne. Dlatego też postanowiłam się nagrodzić i coś zmienić i kupiłam roczny karnet do wordclass, czyli superwypasiony fitness club z basenem i siłownią. Największym plusem jest to, że do przybytku mamy 3 minuty na nogach i że członkostwo można raz przesunąć na inną osobę (jakby co). Ceny nie wspomnę, ale gdyby nie wiosenna promocja (wczoraj i dziś) to cena karnetu przekracza moje miesięczne wynagrodzenie w pocie czoła zarobione w Rumunii. Dziś żeby ochrzcić członkostwo poszliśmy sobie popływać i do jacuzzi. Jutro o 7 idę na CXWORX, więc teraz szybko się zmywam do wyrka, żeby się obudzić rano.
Chyba założę drugiego bloga motywacyjnego, gdzie będę dawać zdjęcia jakie postępy robię w zrzucaniu cremu brulee, tiramisu, ciasta marchewkowego i wszystkiego innego w co obrosłam przez ostatnią zimę. Oczywiście nie podam Wam adresu, tylko za rok wrzucę słit focię na tego bloga jak już będę ważyła wymarzone 10 kg miej (czyli tyle ile w liceum). Jak przystało na porządną amerykańską nastolatkę.



niedziela, 11 marca 2012

Велико Търново - Veliko Tarnovo

Postanowiliśmy zrobić bardzo spontaniczną wycieczkę do Bułgarii, 180 km od Bukaresztu do Veliko Tarnovo. Jedno z najstarszych miast w Bułgarii, historycznie trzecia stolica państwa. Miasto położone na kilku wzgórzach, lokalizacja miasta wymusiła wyjątkowo ciasną zabudowę, sprawiając wrażenie, iż domy stoją jeden na drugim. Z Bukaresztu wyjechaliśmy skoro świt po 12tej w południe a do celu dojechaliśmy po południu kolo 4, zdążyliśmy pobiegać tylko chwilę po wąskich uliczkach szukając hoteliku. Potem szybko na obiadokolację, która była pyyyyszna; zapiekany ser biały z miodem i orzechami, frytki z serem, ale takie pyszne bułgarskie, potem ja jadłam mięsko z papryką i ogórkami, a Tycek królika z pieczarkami. Wszystko było przepyszne i bardzo tanie. Oczywiście wszystko popiliśmy wspaniałą Zagroką. Po takiej kolacji jedyne co byliśmy w stanie zrobić to doturlać się do hotelu i grać w remika.

Dziś bardziej intensywnie, po olbrzymim śniadaniu (między innymi poczęstowali nas jogurtem domowym, który jest najlepszym jogurtem jaki jadłam: Lactobacillus Bulgaricus – to bakteria, która sprawia, że bułgarski jogurt ma tak wyjątkowy i niepowtarzalny smak i konsystencję. Żyje ona wyłącznie w bułgarskim powietrzu. Sprawą na której Bułgarom bardzo zależy to to by jogurt, znany w Bułgarii jako“kiselo mlyako” – został uznany jako produkt wyłącznie bułgarski) wybraliśmy się na zwiedzanie dalszej części miasteczka, ruin zamku na jednym ze wzgórz, pobliskiej wioski Arnabasi  (Arbanasi to urokliwa wieś położona zaledwie 4 km od Tyrnowa. Kryje ona tajemnicze klejnoty bułgarskiej architektury. W żadnym innym miejscu w Bułgarii nie spotyka się takiej architektury. Znajdują się tu okazałe domy przypominające fortece.Magii temu miejscu dodają cerkwie, monastyry i kaplice). Na koniec monastyr Preobrajenie, do którego nie weszliśmy, bo jesteśmy nienormalni trochę i zawędrowaliśmy na pobliski cmentarz i stwierdziliśmy, że stara cmentarna kaplica w runie to musi być ten monastyr...ale teraz sprawdzam w internecie i okazało się, że jednak trzeba przejść przez bramę i w środku za bramą jest śliczna cerkiew... no cóż... następnym razem może się uda:)

W mieście było pełno sierściuchów, jeden ten szary był w ciąży i podeszła do mnie rano jak czekałam przed hotelem na Tycka i przytulała się przed 20 minut, taka słodycz, chcieliśmy sobie z Tyckiem porwać małego kociaka, ale jeszcze się nie urodziły. Jeśli nie znajdziemy żadnego w Bukareszcie wrócimy do Bułgarii, żeby jednego przemycić.

Na zdjęciu 11 widać klepsydry na jednym z domów, jest ich cała masa, jak przechodziliśmy między tymi domkami obwieszonymi klepsydrami ze zdjęciami umarłych dostawaliśmy ciary na plecach. Teraz dopiero czytam, że w Bułgarii jest taki zwyczaj, że klepsydrę wiesza się nie tylko po jego śmierci, ale także w przeróżne rocznice i "miesięcznice", miesiąc po śmierci, pół roku, rok itd. Taka jakby trochę ulga?

Na zdjęciu 8 nasz uroczy hotelik, jeśli ktoś się będzie wybierał do Veliko Tarnovo, to tylko tam, nazywa się Gurko a na zdjęciu ostatnim widok z okna.


















8 marca

Chociaż 8 marca zrobiłam sobie labę i cały dzień zostałam w łóżku napiszę o prezencie jaki zrobili nam chłopcy z działu:) Zamówili nam tory z podobiznami: brada bitta, george clooneya, snoop doga i jeszcze jednego, ale nie pamiętam jak się nazywa. Tak czy siak powiedzieli, że chcieli nam osłodzić ten dzień. Szkoda, że mnie nie było zjadłabym sobie kawałek snoop doga ;) Ci nasi chłopcy z finansów są bardziej kreatywni niż nasz marketing!



sobota, 10 marca 2012

Wycieczka zagraniczna:)

Wybieramy się za chwilkę na zagraniczną wycieczkę. Jak zwykle mały poślizg czasowy. Więcej szczegółów po powrocie.

poniedziałek, 5 marca 2012

niedziela, 4 marca 2012

Kocham marzec

Po raz kolejny marzec (który dopiero co się zaczął) okazuję się być najfajniejszym miesiącem w roku. Jak już pisałam 1 marca to rodzaj święta w Rumunii. Wygląda to jak dzień kobiet u nas, tylko, że dodatkowo przypina się biało czerwone przypinki. Nasi koledzy z działu finansów zasypami nas owocami; każda dziewczyna dostała pomelo hehe, a w kuchni czekały na nas kilogramy kiwi, pomarańczy, jabłek i bananów. W życzeniach napisali, że to po to, żebyśmy miały dużo witaminy C i dużo energii. Bardzo miłe to było.
Ale to nie koniec niespodzianek tego dnia. W drugiej połowie dnia Adina przyniosła mi pudełko z recepcji mówiąc, że dostałam paczkę. Nie wiedziałam za bardzo o co może chodzić więc otworzyłam w sekundę i zatkało mnie! Nie wiem czy pamiętacie posta o arzatorze, czyli palniku gazowym, którego nie mogłam zdobyć w Bukareszcie. A więc dostałam palnik ( i w dodatku dokładnie ten sam, o który prosiłam!! :) a do tego gaz, instrukcję, witaminy, pyyszne pistacje i dwie muffinki i zimne ognie, żeby w dniu urodzin włożyć do tortu :) Super niespodzianka, dziękuję bardzo teściom! :) i obiecuję zabrać ze sobą palnik przy następnej wizycie w domu i zaprezentować moje kulinarne zdolności dotyczące creme brulee ;)
Wczoraj po wycieczce do Cernicy, musieliśmy jeszcze zrobić jedną wycieczkę do Baneasa shopping center, żeby kupić kokilki (ramekiny), które równie ciężko dostać jak palnik (na przykład nie mają ich w ikei). Ale na szczęście pamiętałam, że kiedyś widziałam je w jednym sklepie, gdzie wciąż czekało na mnie 6 sztuk.
Wczoraj zrobiona była wersja testowa kremu brule, wersja testowa została zjedzona na kolację i śniadanie.
Dziś kolejna porcja się chłodzi w lodówce... Jak tak dalej pójdzie skończy się tym, że będę o 10 kg większa. Jak coś uwielbiam to nie mogę się powstrzymać przed pożeraniem tego:) Tak było jak mieszkałam w Pradze 3 miesiące - codziennie smażony ser, frytki i piwko. Dobrze, że robi się ciepło, będę mogła spalać krem brule jeżdżąc na rolkach.
Najgorsze w tym kremie jest to, że jest łatwy, tani i pyszny. Chociaż to tak naprawdędopiero palnik przemienia ten krem w cudo. Koniec o kremie. Jeśli komuś zrobiłam ochotę to zapraszam do Bukaresztu!


 



Pożegnajcie się z tą Iloną(chudzinką heh) na kilka miesięcy będę dwa razy większa.


Bukareszt ten ładny

Dzisiaj zrobiliśmy strasznie szybki spacer po naszej dzielnicy, żeby zaostrzyć apetyt przed wątróbką z cebulką mmm i kupić ziemię do ziół, które będę sadzić na parapecie.
Zdjęcia żeby pokazać, że Bukareszt to nie tylko komunistyczne bloki i zniszczone budynki.



















Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...