poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Nie mogę przestać słuchać!

Muzeum wsi w centrum miasta


W sobotę poszliśmy ze Słowakami do największego parku Herestrau i przy okazji zwiedziliśmy skansen. Nie mieliśmy za dużo czasu, bo zamykali o 19, ale przynajmniej wiem, co będę zwiedzać za tydzień z delegacją francuską :)



Potem jeszcze zaliczyliśmy Łuk Triumfalny i doczołgaliśmy się do metra resztkami sił. Potem poszliśmy do mnie i opróżniliśmy pozostałości z urodzin ehhe



Potem poszliśmy na kolację znów do Lente i wszystkim się podobało, a jedzenie było super! Po północy wylądowaliśmy w Mojo i potańczylimy do rana. Jak wróciłam o 5 to prawie umarłam na zawał, bo jacyś ludzie spali pod windą, ale na szczęście tylko spali...
A w niedzielę ja spałam do 16tej :) a potem poszłam do Control z kolegą Florinem nowo zapoznanym w sobotę, współlokator Delii, śmiesznie było, ale trza było wracać po 2 piwach, bo przecież dziś do pracy. I to tyle rzeczy na głowie, że zostałam do 21. Znów poszlismy do lente na obiad, jadłam zupkę pomidorową z żółtym serem w środku i grzankami i dorsza z czymś tam i do tej pory nie jestem głodna.
Prawie udało mi się wywalczyć urlop do Turcji i jutro mają podjąć decyzję (okazało się, że prawie nikogo nie ma wtedy w biurze, jakiś feralny tydzień, zostaje tylko jedna koleżanka, która wtedy będzie już pod koniec 8 miesiąca)

sobota, 24 kwietnia 2010

Kolacja ze Słowakami (czwartek)



Super było, chociaż zamówiłam sobie zupę warzywną do której dodali zieloną paprykę czili. I oni sie pytają czy ostra, a ja że nie i wcinam dalej, bo jeszcze wtedy nie doszłam do ziarenek... hehe w pewnym momencie zaczęłam pluć i jednocześnie próbowałam sięgnąć po piwo i oczy mi zaczęły łzawić hehe, była ostra jak cholera i nie mogłam przez 10 minut jeść i wypiłam całe piwo i wciąż miałam wrażenie, że płonie mi pół twarzy i cała jamą gębowa. :(
Ale Słowaki fajne bardzo, jedna parka; Andrej i Vatarina, Barbora i Michal. Od razu poczułam, że są swoi, jak zamówili litrowe piwa :)


Było śmiesznie, jedzenie bardzo dobra, jak zawsze w caru cu bere a i jeszcze udało mi się zatańczyć z prof. tancerzem, którzy po pokazie tańca proszą gości:)


I jeszcze pierwszy raz zobaczyłam hostessy pracujące dla nas, podeszły do stolika i dla każdego miały prezent; Iva dostała zapaliczkę, która specjalnie zaprojektowana jest dla marlboro filter plus, które pali, ja dostałam ramkę marlboro w zamian za pall malle, które już mi się kończyły, a chłopaki dostali 2 ramki marlboro w zamian za paczkę cameli z 1 szlugiem.

Wczoraj zostałam dłużej z Ruxandra, która pracuje u nas w marketingu i opowiadało mi dużo o papierosach, rynku i o ich pracy. Naprawdę powoli zaczynam myśleć, że księgowość jednak nie jest najbardziej fascynującym działem w naszej firmie :P

p.s.Muszę ukraść Ivie zdjęcie moje z tancerzem i wtedy dołączę do dokumentacji.

Smażony ser (piątek)

Piątek był do tej pory najlepszym dniem roboczym w Bukareszcie. W pracy za wiele nie zrobiłam (tylko zapłaciliśmy 2miliony Lei przez pomyłkę za polskie i czeskie akcyzy, więc afera, ale w poniedziałek nam zwrócą - miejmy nadzieję!).
o 13 wyszłyśmy sobie z Mariną i Iriną na obiadek, i pani mam poleciła (Irinia też nie je mięsa), zgadnijcie co? hehe ser cascaval z frytkami. Oczywiście nie był tak wspaniały jak czeski albo eidam albo hermelin, ale całkiem dobry :) Wracając wstąpiłyśmy do parku na sesje fotograficzną:


o 16 byłyśmy zapisane w kolejce na profesjonalny makijaż, nie wiem czemu z okazji promocji nowych slimów, przyszła do biura najbardziej znana rumuńska wizażystka i malowała wszystkie szczęśliwe dziewczyny, które zdążyły się na czas zapisać. Powiedziałam mi, że mam suchą skórę wokół oczów i żebym sobie kupiła jakiś porządny krem, bo to są zmarszczki mimiczne i jedynie botoksem będę je mogła usunąć. phi! No ale mejkap był ładny a potem sesja z profesjonalnym fotografem, który był tak strasznie przystojny, że wstydziłam się patrzeć w obiektyw i mi łzy leciały hehe, i jeszcze miał taki duży aparat. Potem wszystkie zrobiłyśmy sobie sesję moim aparatem, a na końcu, żeby już całkiem nie pracować zrzuciłyśmy zdjęcia na komputer (musiałam pożyczyć kabelek od fotografa:).



A tu Ioana, której córeczka przyszła na chwilkę do biura i taka słodka była, że musiałam jej zrobić zdjęcie:

Jak już zostałam sama, postanowiłam, że popracuję godzinkę chociaż i zaczęłam robić internetowy kurs us gaapa. Ale po pięciu minutach zadzwoniła Irina, że mam przyjść na 6 piętro po nie i że idziemy na drinka :) Więc nareszcie pierwszy raz po 4 miesiącach udało mi się wyjść po pracy na drinka! I super miejsce, b.blisko biura i pyyyszne coś co się nazywało czokokaps lody z gorącą czekoladą, orzechami laskowymi i bitą śmietaną...mmm....


Muszę iść na jakieś zakupy, bo spałam do 11 i jestem bardzo głodna a w lodówce mam tylko pomidora. Potem idziemy ze Słowakami do skansenu.

środa, 21 kwietnia 2010

Moja krew

Drogi Pamiętniczku :P

W końcu mogę odetchnąć z ulgą, są moje wyniki badań i z tego co mówi lekarka jest OK. Jedyne co mam złe to poziom wapna, ale to się da zrobić jajkami i serami i za wysoki poziom żelaza, ale przynajmniej nie muszę się martwić, że czeka mnie anemia z braku mięsa. Poza tym nie mam kiły, próby wątrobowe też spoko i nawet nie mam HIVa, bo to też sprawdzali, nie miałam pojęcia, że będą to badać.
Na łobiad wyszłyśmy z Mariną do knajpki Vama Veche i był pyszny, tzn. makaron z pomidorami i bazylią, ale smakował wspaniale, bo przez dwa dni miałam w ustach tylko sucharki... :) Troche nam zeszło, więc musiałam posiedzieć w pracy do 19tej, ale o tak jest 21 i dopiero teraz się ściemnia.

Idę do wyra czytać książkę po czesku, muszę nadrobić zaległości językowe, bo jutro kolacja ze Słowakami.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Idzie dysc

Właściwie już przyszedł, chyba na tę zmianę pogody bolała mnie tak głowa, a jeszcze ktoś palił kadzidła w pracy. No ale wyszłam o 18 i leżę pod kocykiem i odpoczywam. Chociaż już 23, nie wiem czemu ten czas tak szybko ucieka. Ktoś wie? :)

niedziela, 18 kwietnia 2010

Píseň týdne

słucham cały czas

16-18 kwietnia w Bukareszcie

W piątek jak już mówiłam miałam kaca po 3 lampkach wina, ale dzielnie wytrzymałam do 18tej, chociaż nie powiem, że pracowałam. Siedziałam na necie i obijałam się. Zresztą niezbyt się przemęczałam przez cały tydzień i nie zrobiłam ani jednej minuty nadgodzin!
Wieczorem poszłam z Delią i Ivą na miasto, było cieplutko więc najpierw siedziałyśmy na ogródkach w centrum, dużo knajp i ludzi wylęgło na uliczki starego miasta i zrobiło się bardzo przyjemnie. A potem nie na ogródkach.

W sobotę postanowiłam kupić nowe rolki. Oczywiście jak zwykle się zgubiłam, bo pojechałam metrem na takie zadupie którego nawet moja wielka mapa nie obejmuje. Miało być 10 minut pieszo, ale ja poszłam w przeciwnym kierunku (zadupie takie gdzie psy dupami szczekają i oczywiście psów pełno, ludzi żadnych) i zastawnaiałam się czy znajdą moje zwłoki jak mnie coś zeżre. Na szczęście po 2 godzinach dotarłam do Decathlonu i się załamałam, nie mieli żadnego wyboru! a miało być ich tyle! na szczęście poszłam na męski dział i dorwałam piękne rollerblejdy numer 39 które są cudowne i wspaniałe! A w rumuńskim dekatlonie szaleńtwo! wszyscy jeżdzą na czym tylko się da, ludzi miliony i wielka radocha (chyba miesiąc temu otworzyli 1. sklep w całej Rumunii, więc radość uzasadniona. Potem godzinny powrót na mieszkanie, 10 minut żeby zjeść i się przebrać i poszłam przetestować sprzęt :)
Umówiłam się w parku z Philippem, który przyszedł z Danielem, a ten nie miał rolek, więc za bardzo nie poszaleliśmy, ale było wesoło. Potem pojechaliśmy na miasteczko studenckie na picce (pyszna picca 7zł!) i klimat jak na miasteczku agh więc b. swojsko :) A potem do domu, amerykańska komedia romantyczna na dobranoc i kimono, bo dzień był męczący.

A dziś wstałam i poszliśmy na rolki z Philippem pojeździć porządnie, a miejscówki mają naprawdę rewelacyjne, i nie było jeszcze za dużo ludzi, psów, dzieci i rowerów, więc wyjeździłam się porządnie :)


Potem szybko prysznic i pobiegałam do metra, bo umówiłam się z Ivą na spacer po ogrodzie botanicznym, a tu taka piękna wiosna (albo lato, bo dziś było 20 stopni już). Ogród był spoko, mieli tulipany i stokrotki hehe oraz tę piękną magnolię:


A jak wróciłam z ogrodu to poszłam na barbecue do kolegi Philipa z pracy, mieszka naprzeciw mnie, więc miałam przejść tylko na drugą stronę ulicy, i chyba tylko dlatego tam poszłam. No i jeszcze po to, żeby sobie zjeść grillowany serek camembert. Więc wzięłam do torebki cały zestaw imprezowy czyli camemberta, puszkę oliwek, ptasie mleczko waniliowe i libańskie gołąbki z liści winogron i dwa piwa i poszłam. Było spoko, Charles Francuz chodzi z dziewczyną z Mołdawii, były jeszcze dwie Angolki, których nikt nie mógł zrozumieć, Francuzko-Libanka i Rumun i Rumunka. Było śmiesznie, ale za dużo tlenu jak na jeden dzień, więc wróciłam wcześniej i właśnie sobie przypomniałam, że muszę iść powiesić prawnie :/

11-15 kwietnia w Bukareszcie

W ostatni dzień w polszy w sobotę posiedzieliśmy na Kaźmirzu do późna z Terenią i jej chłopem, Grubym i Ilonką (która miała urodziny jak się okazało) i potem jeszcze Elusia z Wojtkiem dojechali, bo wracali z Poznania i było tak miło. Dostałam jakiegoś słowotoku i nie pozwalałam innym dojść do słowa, ale chyba chciałam się wygadać po polsku na zaś, więc wybaczcie mi! Potem pojechaliśmy jeszcze do Apteki, zrobić zapasy awiomarinu i loperamidu (hehe pewnie się przyda podczas wyprawy do Turcji) no i jak wyjeżdżałam spod tej apteki uderzyłam oczywiście dupką mojego auta w słupek, no ale nie ma wgniecenia wiec git! I jeszcze zapiekankę z Placu Nowego zjadłam dwa gryzy:


No i o 5 rano trza było wstać, bo samolot o 6.40, ale byłam na lotnisku 6.10 do odprawy i niestety okazało się, że jestem ostatnia i nie ma dla mnie miejsca, bo Lufthansa sprzedała za dużo biletów! I jeszcze mi kazali na 8 kg nadbagażu płacić, bo przecież musiałam zapakować woka, wino i 3 pary zasłon, bo przecież bym się bez nich nie obeszła... No ale przez to zamieszanie zapomnieli o pieniądzach i w końcu jakieś mi tam miejsce znaleźli. Byłam b. zmęczona, bo w nocy nie spałam, więc sobie trochę podrzemałam w samolocie. W Monachium zaczęłam płakać i płakałam całą drogę do Bukaresztu, cały czas w autobusie i dwie godziny po powrocie do domu. Nie mogłam przestać. Poszłam więc do kina na 'Co nas kręci co nas podnieca', potem zmieniłam zasłony w całym mieszkaniu i to mi trochę pomogło, przestałam płakać. W poniedziałek było strasznie, ciężko wrócić po 9 dniach obijania się do tego samego bagna, hehe żartuję, wszyscy byli bardzo kochani i pytali jak tam i byli b. ciekawi jak to wygląda w Polsce. Niestety nie byłam w stanie mówić bo od razu oczy się mokre robiły, więc zatraciłam się w pracy. W środę poszłam z Mariną i Iriną na lancz do knajpki obok biura i jadłam pyszną sałatkę.


A to Irina, bo Marię już znacie heh drodzy czytelnicy:



Po pracy przespacerowałam się pod ambasadę polską, żeby zapalić świeczkę (oczywiście pod ambasadą się zorientowałam, że jej nie kupiłam). No ale jak wróciłam na mieszkanie zobaczyłam na blogu polkiwbukareszcie, że jutro o 20 jest spotkanie Polaków pod ambasadą, żeby wspólnie zapalić znicz i uczcić pamięć ofiar. Więc polazłam, oczywiście miałam nadzieję, że uda mi się poznać jakiś ziomów, bo to pierwsza okazja taka, ale sie przeliczyłam, bo były same rodziny z dziećmi i raczej starsze towarzystwo i nikt nie chciał się ze mną zapoznać...No to zapaliłam znicz i poszłam sobie.


W czwartek po pracy poszłam z Ivą i Bertą na kolację i jadłam pysznego bakłażana zapiekanego z pomidorami i mozarella, i narąbałam się 3 lampkami wina. Umierałam w piątek w pracy. To jest niesprawiedliwe... no ale fajnie było, pośmiałyśmy się i doszłyśmy do wniosku, że mentalnie ja mam 12 lat a Iva 16 :) tylko Berta wyszła na normalną, może dlatego bierze ślub za miesiąc :)

niedziela, 11 kwietnia 2010

Śmierć jest wielkością niezmienną, jedynie ból jest wielkością zmienną, która może nieskończenie wzrastać. G.C.L.

http://cdn.gazeta.pl/bi.gazeta.pl/im/3/7757/m7757503.pdf

czwartek, 1 kwietnia 2010

Smarkacz

Mam straszny katar i gardło mnie boli i zimno mi od wczoraj. Leci mi z nosa cały czas woda i oczy mi łzawią tak, że nic nie widzę (napiłam się wódki trochę, bo mi została z urodzin, może pomoże:) Wyszłam dziś z pracy po 18tej i tak dziwnie, jasno, w mieszkaniu jasno, widać, że nie odkurzone:P
Kupiłam 4 zakuski, rumuńskie, ale podobno bułgarskie i trochę libańskich specjałów na święta, bo jak już ogłosiłam rodzinie, przestałam jeść mięcho, więc nadrabiam grochem i innymi warzywami.

Chciałam napisać tego posta, żeby mieć więcej w marcu, a tu już kwiecień, co oznacza, że rozpoczyna się czwarty miesiąc mojej rumuńskiej przygody!

Właśnie miałam przemyślenia na temat mojego bloga, chyba nikt nie ma ochoty czytać o tym co mi się leje z nosa i co robię po przyjściu z pracy, oraz czy w weekend chodzę po parku, uciekam przed psami czy sprzątam mieszkanie. Napiszę więc coś ciekawego na temat rumunów i mojego ulubionego tematu, czyli jedzenia.
Zauważyłam, że mimo tego, że są biedniejsi, odżywiają się dużo zdrowiej niż my, nie mówiąc o innych krajach europy zachodniej. Przede wszystkim jedzą masę warzyw i grochów. Ostatnio obserwowałam co jedzą w porze lanczu, i wszyscy mieli bardzo smaczne jedzonka: grilowane warzywa (bakłażan, papryka, pomidor, pieczarki) albo ryż z warzywami i rukolą, albo papryka nadziewana ryżem z warzywami, pasta z bakłażana albo zakuska:



Ja dziś wzięłam na obiad gołąbki bez mięsa i mieszankę białej i czerwonej fasoli z czerwoną cebulą. Pycha. Poza tym przeważnie kupuję humusa i tabule, razem z malutkimi pitkami, które po wyciągnięciu z tostera są idealne.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...