niedziela, 18 kwietnia 2010

16-18 kwietnia w Bukareszcie

W piątek jak już mówiłam miałam kaca po 3 lampkach wina, ale dzielnie wytrzymałam do 18tej, chociaż nie powiem, że pracowałam. Siedziałam na necie i obijałam się. Zresztą niezbyt się przemęczałam przez cały tydzień i nie zrobiłam ani jednej minuty nadgodzin!
Wieczorem poszłam z Delią i Ivą na miasto, było cieplutko więc najpierw siedziałyśmy na ogródkach w centrum, dużo knajp i ludzi wylęgło na uliczki starego miasta i zrobiło się bardzo przyjemnie. A potem nie na ogródkach.

W sobotę postanowiłam kupić nowe rolki. Oczywiście jak zwykle się zgubiłam, bo pojechałam metrem na takie zadupie którego nawet moja wielka mapa nie obejmuje. Miało być 10 minut pieszo, ale ja poszłam w przeciwnym kierunku (zadupie takie gdzie psy dupami szczekają i oczywiście psów pełno, ludzi żadnych) i zastawnaiałam się czy znajdą moje zwłoki jak mnie coś zeżre. Na szczęście po 2 godzinach dotarłam do Decathlonu i się załamałam, nie mieli żadnego wyboru! a miało być ich tyle! na szczęście poszłam na męski dział i dorwałam piękne rollerblejdy numer 39 które są cudowne i wspaniałe! A w rumuńskim dekatlonie szaleńtwo! wszyscy jeżdzą na czym tylko się da, ludzi miliony i wielka radocha (chyba miesiąc temu otworzyli 1. sklep w całej Rumunii, więc radość uzasadniona. Potem godzinny powrót na mieszkanie, 10 minut żeby zjeść i się przebrać i poszłam przetestować sprzęt :)
Umówiłam się w parku z Philippem, który przyszedł z Danielem, a ten nie miał rolek, więc za bardzo nie poszaleliśmy, ale było wesoło. Potem pojechaliśmy na miasteczko studenckie na picce (pyszna picca 7zł!) i klimat jak na miasteczku agh więc b. swojsko :) A potem do domu, amerykańska komedia romantyczna na dobranoc i kimono, bo dzień był męczący.

A dziś wstałam i poszliśmy na rolki z Philippem pojeździć porządnie, a miejscówki mają naprawdę rewelacyjne, i nie było jeszcze za dużo ludzi, psów, dzieci i rowerów, więc wyjeździłam się porządnie :)


Potem szybko prysznic i pobiegałam do metra, bo umówiłam się z Ivą na spacer po ogrodzie botanicznym, a tu taka piękna wiosna (albo lato, bo dziś było 20 stopni już). Ogród był spoko, mieli tulipany i stokrotki hehe oraz tę piękną magnolię:


A jak wróciłam z ogrodu to poszłam na barbecue do kolegi Philipa z pracy, mieszka naprzeciw mnie, więc miałam przejść tylko na drugą stronę ulicy, i chyba tylko dlatego tam poszłam. No i jeszcze po to, żeby sobie zjeść grillowany serek camembert. Więc wzięłam do torebki cały zestaw imprezowy czyli camemberta, puszkę oliwek, ptasie mleczko waniliowe i libańskie gołąbki z liści winogron i dwa piwa i poszłam. Było spoko, Charles Francuz chodzi z dziewczyną z Mołdawii, były jeszcze dwie Angolki, których nikt nie mógł zrozumieć, Francuzko-Libanka i Rumun i Rumunka. Było śmiesznie, ale za dużo tlenu jak na jeden dzień, więc wróciłam wcześniej i właśnie sobie przypomniałam, że muszę iść powiesić prawnie :/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...