niedziela, 26 grudnia 2010
Święta na obczyźnie
Wiec w wigilie sobie plakalam troche, a potem umarlam ze smiechu :) Okazalo sie, ze ryba, ktora Tycek wybral na glowne danie jest stara i smierdzi na pol domu. Wiec z 5 godzinnego pichcenia w kuchni (barszcz i uszka to bardzo czasochlonne dania) okazalo sie, ze mamy tylko wlasnie to na wigilie.
Halibut od teraz stal sie nasza trauma, poniewaz wietrzylismy po nim mieszkanie 2 dni.
Wczoraj pospacerowalismy po Buku a dzis lezalam i nie robilam nic. Jestem zmeczona wiec ide lezec dalej.
Jak widac na zdjęciu niżej w Bukareszcie wiosna pełną parą, wczoraj było 15 stopni, wszystkie lodowiska się roztopiły, co oczywiscie w niczym nie przeszkadzalo Rumunom w jezdzeniu na lyzwach:)
PS. nikomu nie polecam swiat na obczyznie.
poniedziałek, 20 grudnia 2010
krok po korku, krok po kroku, najpiekniejsze w calym roku, ida swieta, ida swieta
Aniołek:
Biedny Tycek, chyba ma za malo kontaktu z jezykiem polskim, bo wlasnie chce mi wytlumaczyc fabule filmu, i opowiada: no ta parka wyruszcza na wyprawe jachtem i wzieli rozbitnika..
poniedziałek, 13 grudnia 2010
Spontan
I nie tylko sylwestra, ale jeszcze dwa i pół dnia na zwiedzanie. yeah i to z najlepszymi przewodnikami, Kingą i Olivierem (ale podliz nie? hehe:)
niedziela, 12 grudnia 2010
Prawdziwy zamek Vlada Palownika
W sobotę rano o ósmej wyruszyliśmy żółtym Foxikiem Ivy do Curtea de Arges, pogoda była cudna, niebieskie niebo i słoneczko. Po 11 byliśmy już na miejscu i po zalogowaniu się w hotelu pojechaliśmy na trasę transfogarską.
Na początku zatrzymaliśmy się w Poienari, bo znajdują się tam ruiny zamku z XIII w., który w XIV w. Drakula upodobał sobie jako swoją siedzibę (i zapewne miejsce swych wytrawnych tortur jak odzierani ze skóry, zakopywanie żywcem czy też sławne wbijanie na pal – od tego miał ksywkę Vlad Palovnik (Cepes).
Po tysiącu schodów nie mieliśmy już takiego zapału jak na dole, żeby do zamku dotrzeć, wypluwaliśmy płuca i pot lał się z czoła. Iva naprawdę była wściekła, bo przestała mówić, a to zdarza się bardzo rzadko, no cóż, palacze nacierpieli się bardziej niż ja, ale było za późno, żeby zawracać, więc ostatnie 500 schodów pokonaliśmy w milczeniu. Było warto! Widok wspaniały, chociaż ruiny takie sobie (w 1888 zamek zsunął się ze zbocza do rzeki, i zdołali odbudować tylko mury), coś jak zamek w Rytrze.
Następny przystanek 5 kilometrów dalej to zapora na rzece Arges w Vidraru. Tam też było pięknie, mimo tego, że bardzo zimno udało nam się wyskoczyć z auta na kilka zdjęć.
Do tej pory jak przypominam sobie widok z zapory i platformę do skoków bungee kręci mi się w głowie i nogi robią mi się jak z waty. Zresztą możecie zobaczyć sami jak wygląda widok z platformy:
Próbowaliśmy znaleźć jakieś miejsce, żeby zjeść coś ciepłego, bo od rana na głodzie i po spalonych kaloriach odczuwaliśmy uciążliwe burczenie w brzuchu. Niestety nic w okolicy nie było, tym bardziej dziwiła obecność tych psiaków na tej trasie (serce naprawdę mi pękało).
Wróciliśmy do Curtea de Agres i zjedliśmy w sumie średni, ale ciepły obiad (i to się liczyło), potem godzinna drzemka a wieczór spędziliśmy w saunie, jacuzzi i basenie (basen był zimny, więc tylko pomoczyłam tylko jedną nogę). Zrelaksowałam się na maxa i chyba tego potrzebowałam, bo przede mną najgorsze półtorej tygodnia w roku, czyli przygotowanie do zamknięcia i dwie imprezy firmowe w międzyczasie.
…Ach, jak już o pracy, to pochwalę się, że ja i mój cały tim, dostaliśmy nagrodę za bardzo dobre i ponadprogramowe osiągnięcia abcd (Above and Beyond the Call of Duty, tak się bajerancko nazwa), więc na imprezie finansów będą nam wręczać dyplomy a druga część nagrody przyjdzie przelewem z grudniową wypłatą :) Tak tylko się chciałam pochwalić, bo nie mam komu w tej Rumunii :P I miło tak, że w końcu ktoś docenia mój i nasz wysiłek…
To tak na marginesie było, a na zdjęciu powyżej cerkiew książęca w Curtea de Arges.
Dziś rano zrobiliśmy tour po cerkwiach w Curtea de Arges, ta wyżej była przepiękna i magiczna w środku, nie zrobiliśmy zdjęć, bo kręcił się tam jakiś prezbiter. Tycek najbardziej chciał zobaczyć cerkiew metropolitarną, gdzie wg. legendy budowniczy miał zamurować pierwszą osobę, którą zobaczy (żeby zapewnić solidność budowy) no i zamurował…swoją żonę :)
sobota, 11 grudnia 2010
Wycieczka
Chciałam tylko napisać, że na weekend jedziemy na wycieczkę ze Słowakami, wyjeżdżamy jutro rano, więc nie będzie mnie onlajn. Jedziemy do Curtea de Arges a jeśli za bardzo nie będzie sypało do może nawet dotrzemy do Poienari, prawdziweg zamku Drakulosa. Przynajmniej jakiś ciekawy post będzie.
Muszę kończyć, bo mi bateria pada. Dopiero wróciłam do domu, bo byłam w pracy 12 godz :/a potem kolacja z Serbami i mam śrubę po jedym piwe.
Mamo napisz mi smsa o której godzinie się urodziłam, bo Jelena ma mi spradzić drugi znak horoskopu czy coś tam.
Buziaki
poniedziałek, 6 grudnia 2010
Koniec pewnego etapu w moim życiu
I jeszcze grzechotki przyniósł, takie cudne, może się kiedyś przydadzą, chyba Mikołaj po prostu nie mógł się oprzeć :)
A na koniec dodam, ze zegnamy sie z literka z z kropką na moim blogu, bo za kazdym razem jak wpisuje "alt z" kasuje się ostatnio napisane zdanie. Żegnaj ż (teraz się udało, ale po kilku próbach).
niedziela, 5 grudnia 2010
Teraz sprawdziłam, nie śnieg...W środę ma być 11 stopni tu, w Sibynie 15:) Dobrze, bo chcemy jechać na wycieczkę w weekend.
Juto wyjdę o 5 z pracy i będę pisać bloga.I skończę puzzle...
niedziela, 21 listopada 2010
Jesień ach to Ty
Ach ponizej fragment z filmu, b.fajny, polecam mamie i Marysi:) Edycie też bym polecila, ale wiem, ze nie czyta zdrajca mojego bloga, który nawiasem mówiąc musi być strasznie interesujący...
Dziś byłam trochę bardziej aktywna i zrobiłam ciasto z orzechami i kremem karmelowym, jest pyszne, ale naprawdę muszę przestać... Może to wcale nie jest dobrze, że nauczyłam się robić te pierogi, tarty i picce, bo zamieniam się w kulkę...
Od grudnia dieta, bo w następną sobotę będziemy w Blavie na urodzinach Ivy i tam na pewno wchłonę 5 milionów kalorii za sprawą haluszków, knedlików i smażaka. aaa juz się nie mogę doczekać:)
W ten piątek wyszliśmy na drinka z Jeleną i jej siostrą Jasminą, która też pracuje u nas, ale jest w Turcji na oddelegowaniu, i wpadła do Buku w odwiedziny. Po drodze zgarnęliśmy Ivę i Alex i poszliśmy na stare miasto, a tam do klubu ze striptizerami, który gorąco polecała Iva. No i tańczył obok nas taki jeden byczek wysmarowany oliwką, ale miał czarne bolerko i czarne gacie dresowe takie z szerszym krokiem do pół łydki i jakieś buty co wyglądały jak skarpetki i kolczyk diamentowy w uchu, ogólnie marnie to wyglądało. Poza tym tak niefortunnie usiedliśmy, że najlepszy widok na sexi byczka miał Tycek hehe. Po tych atrakcjach poszliśmy jeszcze na sziszę jabłkową, ale było tak nadymione w sziszarni, ża zaczynam zazdrościć, że macie już ten zakaz palenia w knajpach. Idę, bo teraz się wciągnęliśmy w oficera i nowe odcinki się ściągneły.
... Park Cismigiu w niedzielę:
poniedziałek, 15 listopada 2010
niedziela, 14 listopada 2010
Sobota po urodzinach kota
Wygłodnieni wylądowaliśmy na pizzy i piwku. Smakowało mi tym lepiej, że miałam widok na czeską ambasadę, centrum czeskie w Bukareszcie i tą uroczą cerkiew:
W drodze powrotej zahaczyliśmy o jakieś regionalne targi. Zakochałam się w grzechotce drewnianej z biedronką, teraz żałuję, że jej nie kupiłam...Oprócz grzechotek było dużo dobrego jedzonka; sery, chleby, wina i mięsa. Kupiliśmy orzechy, więc w nastepną sobotę robię tartę z orzechami i karmelem (w ramach diety oczywiście).
Pierwsze ruskie
sobota, 13 listopada 2010
czwartek, 11 listopada 2010
Gumis
poniedziałek, 8 listopada 2010
:(
Jesien w Buku
To tylko tak słowem wstępu, bo nie o tym chciałam pisać, tylko o tym, że piękną mamy wiosnę tej jesieni w Bukareszcie.
Dodaje mi to wiele energii, a co za tym idzie, gotuję różne pyszne rzeczy, spaceruję a nawet i sprzątam. Nawet pojechałam z Ivą do Ikei i zakupiłam piękny wieszak na wieszaki i nareszcie nasze ubrania się jakoś mieszczą w naszym rumuńskim gniazdku hahaha.
W niedzielę zrobiłam taką pyszną tartę z jabłkami z mąki razowej, że po kilku godzinach zniknęła. Nieprędko zrobie kolejną, bo tyłek rośnie, ale naprawdę polecam.
Po tarcie poszliśmy na spacer do parku, wystroiłam się w nowe buty, okulary słoneczne i chciałam zrobić sobie fotkę na bloga haha, niestety aparat się rozładował jak zaczęłam pozować do zdjęcia na mostku, więc będzie tylko zdjęcie mostka, a mnie możecie sobie wyobrazić na nim:
Poza tym siedzieliśmy też na ławce, Tycek czytał Sapkowskiego a ja próbowałam się skupić na sudoku, (ot takie niedzielne rozrywki emerytów w parku) a jakaś Rumuńska mała dziewczynka cały czas przynosiła nam liście, i za każdym razem zabierała stary i przynosiła nowy, który według niej był ładniejszy od poprzedniego :P
Reszte niedzieli spędziłam czytając blogi o urządzaniu mieszkań i szukając projektów domów z drewna (bo potrzebuje przecież) a poza tym uzależniłam się od czytania: pracowniawypiekow.blogspot.com i whiteplate.blogspot.com. I sobie marzyłam wczoraj, że mieszkam w domku z bali z kominkiem (z zagospodarowanym poddaszem oczywiście) i że sobie sadzę kwiaty, piękę chleb i mam zioła w ogródku, szczególnie kolendrę i bazylię.
wtorek, 12 października 2010
Serbsko- polski wieczór pokerowy
Aby przetestować nowy sprzęcior zaprosiliśmy naszych sąsiadów Jelenę i Gorana na małą partyjkę. Grało się super, emocje sięgały zenitu, okazało się, że Jelena ma całkiem niezły dar blefu, a ja, co pewnie zaskoczy tych, którzy mnie znają, takiego daru nie posiadam...
Tycek narobił sobie długów u Gorana, który jako solidarne jądro wspierał nieboraka, który przegrał wszystkie pieniądze na poczatku gry i służył nam jako barman dolewając ursusa lub jako dealer tasując i rozdając karty. Goran okazał się na tyle chojnym człowiekiem, że dorzucał Tyckowi co jakiś czas 5 euro, żeby mógł wejść all in i pograć resztkami pieniędzy :) Na zdjęciu poniżej ostatnie chwile radości przed niespodziewaną klęską...
Sebowie nas ograli, więc pewnie w niedługim czasie nastąpi rewanż. Goran też chce nas nauczyć grać w brydża, ale po 4 godzinach pokera ciężko było nam pojąć nowe zasady, tłumaczone w serbsko-angielskim slangu, więc narazie sobie odpuściliśmy naukę.
Jeśli chodzi o nasze pozostałe inwestycje w gry i zabawki (oprócz kart i zestawu do pokrea zainwestowaliśmy także w szachy na magnezie -takie do pociągu, niestety brakuje konia, więc musimy coś wykombinować... puzzle oraz zastanawiamy się nad zakupem gry Remi - zasady podobne do remika, tylko, że nie gra się kartami, ale drewnianymi klockami (w zeszłym tygodniu graliśmy z Madą i Oktawianem i także odczuwamy potrzebę rewanżu... Zastanawiam się czy jesteśmy emerytami, czy mamy powrót do czasów młodości (Tycek chciał kupić eurobiznes jak ostatnio byliśmy w księgarni) czy po prostu brakuje nam znajomych na tej rumuńskiej ziemi.
Muszę się jeszcze pochwalić, że nauczyłam się robić ciasto do pizzy, zrobiło mi się trochę za dużo, więc od dwóch dni jemy pizze, ale nie narzekamy :)
Tak miło mi się pisze, jednak musimy iść obejrzeć 3 epizod 5 sezonu Dextera, więc się żegnam.
W piątek po pracy lecimy do Krakowa, więc następny post rumuński po powrocie, czyli po 27 października. Noapte buna.
niedziela, 10 października 2010
wtorek, 5 października 2010
:)
I teraz jestem tak zrelaksowana jak po masażu całego ciała w spa :)
Poza tym bardzo dobre wieści - Tycek zrobił wirelesa w mieszkaniu, więc koniec z naszym ulubionym 4 metrowym kablem niebieskim, który towarzyszył nam od kilku miesiący i o który nieraz przelewaliśmy własną krew.
Poza tym zjadłam pstrąga z natką pietruszki i zaraz idę robić brzuszki.
Wczoraj byliśmy na kolacji pożegnalnej z Agą - zamówiłyśmy sobie dzbaneczek winka i troszkę nam się zakręciło w głowach, Agnieszce tak, że niechcący wylała wino na Włocha siedzącego obok. Włoch nie mógł pogodzić się z faktem, że jego piękne wypasione kremowe włoskie spodnie mają plamę wielkośći 50 groszówki i to w dodatku z wina za 24 leje za litr hehe (ale smaczne)i do końca naszej kolacji rzucał nam spojrzenia zbitego psa, pewnie oczekiwał, że mu zaoferujemy zwrot kosztów za czyszczenie, ale niedoczekanie...Wieśniak...
No i niestety Aga wyjechała, dziś już będzie w domku w Polsce a w niedziele wyrusza na podbój Barcelony, więc jedyne co nam pozostaje biednym Rumunon, to czekać na tanie połączenia z Buku do Barcelony i czytanie nowego bloga Agi - tym razem ma być otwarty, więc będę zamieszczać link, jakby ktoś chciał poczytać o Barcelonie dla odmiany.
piątek, 1 października 2010
czwartek, 30 września 2010
9 miesięcy w Buku
Tak czy siak chciałam podsumować tydzień, ale chyba nie za bardzo mam wenę. Więc tylko wymienie:
- przyjechała nowa dziewczyna do naszego działu, Jelena z Serbii mieszka naprzeciw mnie na tym samym piętrze, jest z chłopakiem, więc może zaprosimy ich na karty w sobotę :P
- ułożyłam w końcu puzzle, najgorzej poszło z niebem, ułożenie go to istne piekło, ale dałam radę powiedzmy
- panowie kończą remont bloku - dziś przed wyjściem do pracy wyznaczyłam Tyckowi misję, żeby przypomniał panom o naszym parapecie w sypialni - zapomnieli wymalować i posprzątać po sobie, ogólnie straszny syf za oknem - obiecali Tyckowi, ze to zrobią, jednak jedyne co zdążyli zrobić w czasie naszej nieobecności to rozebrać rusztowanie i wziąć od niego papierosa..
- w sobotę był pożegnalna impreza Agi, jeszcze o tym nie pisałam, ale w skrócie wyjeżdza do Barcelony - w ekspresowym tempie...a Nunu juz tam jest i pracuje
- w pracy dobrze - stary luksus, będę przeprowadzała pierwszą rekrutacje w życiu, więc muszę się nauczyć jak być groźną i zadawać pseudopsychologiczne pytania typu "daj mi przykład sytuacji w której musiałeś wybierać między planowaniem a działaniem" albo "jak sobie radzisz w pracy, która nie jest dla Ciebie wyzwaniem" i ulubione "jakie są Twoje mocne strony"
- odliczam czas do wakacji w Saczu dokładnie za 2 tygodnie, dzień i godzinę będę podchodzić do lądowania w Krakowie (miękkiego)
- dokładnie za 2 tygodnie, dwa dni i godzinę będę leżeć z misiakiem w łóżku i pić winko z mamą i Edytą i wołać Olę, żeby przyszła ze swojego pokoju pogadać z nami :)
piątek, 24 września 2010
Horoskopy - moje hobby
środa, 22 września 2010
Szoping, kabanos i gorączka zachodniego nilu
Ale wracając do szopingu, znalazłam takie piękne buty, idealne! i już miałam za nie zapłacić, ale okazało się, że akurat ten kolor jest dwa razy droższy od innych! czerne, szare i dwa rodzaje brązowych były tańsze niż moje niebieskie i to dwa razy!!!i nie kupiłam w końcu
hahaha właśnie chciałam sprawdzić czy żądam się piszę ż czy rz i pierwszy link jaki wyskakuje w googlach to: Żądam odszkodowania za plemniki w basenie, drugie też niczego sobie: "Jestem podobny do prezydenta i żądam ochrony!" a jak się wpisze rządam to wyskakuje: Rządam wolności słowa !!!
:P
Nie kupiłam butów, ale kupiłam sobie kabanosa i składniki na rumuńską sałatkę grecką, bo miała przyjść do nas Aga, bo okazało się, że zalała sąsiadkę, która zakazała jej korzystania z łazienki pod każdym względem (Aga nie daj się!)ale w końcu musiała zostać, bo właścicielowi musi oddać rano klucze, dziwne, że nie ma własnych...zapomniałam zapytać.
Kończąc już napiszę o mojej kolejnej obsesji - komary, które roznoszą gorączkę zachodniego nilu - ostatnio spędzają mi sen z powiek, nie dość, że co noc jakiś mąci mój sen, to jeszcze dostaliśmy mejla od pana z BHP z ostrzeżeniem, że gorączka dotarła do Rumunii i że komary niosą śmierć i że w ramach zabobiegania należy się nie dać ugryźć!!!ciekawe jak to zrobić! ja przed pójściem spać urządzam polowanie i krwawą jatkę, w zależności czy mam szkła ubrane czy nie czasem udaje się nawet dwa gady na raz upolować. http://www.wprost.pl/ar/?O=63134
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/rumunia-demonstracja-przeciwko-cieciom-plac,1,3699731,wiadomosc.html
aaaaaaa
niedziela, 19 września 2010
Transylwania II
W sobotę o 5 rano pobudka, bo musielismy złapać autobus do Sibu o 6.30, cudem znalazły się dwa miejsca, bo wszystkie inne były zarezerowane. Szwagropol to nie byłm ogólnie autobus w stanie rozsypki - jak wielkiej okazało się na trasie, gdzie kierowca zatrzymywał się prawie co pół godziny w niewiadomym dla nas celu, być może dolewał wody do chłodnicy, może czekał aż się silnik ostudzi, nie wiem, w każdym razie po sześciu godzinach integrującej wycieczki autobusem byliśmy w Sibiu. Miasteczko czyste, ciche i zadbane - w 2007 roku był Europejską Stolicą Kultury. Zakochałam się, może dlatego, że starówka bardzo przypominała mi Pragę. Przez dwa dni spacerowaliśmy po mieście, odwiedzaliśmy muzea i kościoły i jedliśmy regionalne jedzonko, jak na prawdziwych emerytów przystało.
W poniedziałek rano wyruszliśmy pociągiem do Sighişoary, najbardziej magicznego miejsca w Rumunii - ufortyfikowany średniowieczny gród. Trzeba tam być, żeby poczuć klimat, szczególnie spacerując po cytadeli nocą.
Po prawej na zdjęciu nasz pensjonacik, jak widać lokalizacja ujdzie :P i piękne pokoje i pani, która go prowadzi bardzo pomocna i robi pyszne śniadania.
Pomogła nam w negocjacjach z taksówkarzem, bo niestety nie było innej opcji dostania się do Biertanu, czyli wioski wpisanej na listę Unesco, w środku której znajduje się XV kościół warowny. O Biertanie raczej się nie wspomina, ale naprawdę warto było tam jechać - pan taksówkarz poczekał na nas godzinę aż wszystko zobaczmy (nawet zaliczyliśmy koncert organowy w kościele) a na koniec zabrał nas jeszcze do rezerwatu Breite, gdzie mają ponad 800 letnie dęby, które wyglądają jak z bajki albo z władcy pierścieni jak kto woli. Kozy też fajne były tam.
A to Biertan, ale niestety nie moje zdjęcie: http://www.trekearth.com/gallery/Europe/Romania/West/Alba/photo872783.htm
Po powrocie zwiedziliśmy jeszcze muzeum w Sighiszoarze, Tyckowi się oczy zaświeciły na widok makiety średniowiecznego grodu. Ja miałam swoją atrakcję robiąc zdjęcie figurki z zegara, za co groziła kara 2000 lei, ale warto było, ach ta adrenalina...
W środę rano w drodze powrotej postanowiliśmy zahaczyć jeszcze o Sinaię, bo ostatnio nie zdążyliśmy zwiedzić zamku Peles w środku. Tym razem się udało, czegoś takiego nie widziałam w życiu, no może pałac Dolmabahce robi podobne wrażenie, ale jest to coś co naprawdę trzeba zobaczyć będąc w Rumunii - już w XIX wieku mieli tam centralne odkurzarze i toalety ze spłukiwaniem wow! haha Mama miała rację :)