Wydaje mi się, ze dzisiejszy dzień przejdzie do historii tego bloga jako najgorszy. Właśnie zawiozłam Tycka na lotnisko i wróciłam do pustego mieszkania. Tycek od dziś zaczyna irlandzką przygodę, na którą ja jeszcze poczekam, 2 tyg. w Rumunii, potem jakiś czas w Polsce.
Na lotnisku trochę popłakałam, ale musiałam być dzielna, żeby dojechać autem do domu. Potem poszłam do sklepu i zrobiłam najsmutniejsze zakupy: 1 piwo i 1 mozarella i 1 szampon, chociaż to już akurat nie smutne. Właśnie przygotowałam sobie zestaw na pocieszenie i zabieram się za konsumpcję. Creme brulee mmm z prawdziwą wanilią. Piwko Leffe. A te cztery dynie to żeby planować z nimi zrobię w niedzielę na obiad.
Powoli zaczynam się żegnać, jutro z najmłodszymi, czyli z Eleną i jej słodkimi bobasami :)
no ja mysle ze "przez ten jakis czas w Polsce" znajdziesz chwile zeby nas odwiedzic w Krakowie :) Lenka juz nie moze sie doczekac :)
OdpowiedzUsuń