W weekend zabraliśmy Lucka i Andreę i Martinę Słowaczkę od Tycka z pracy i pojechaliśmy do Vama Veche nad morze.
Nie mieliśmy noclegu, więc pół godziny szukaliśmy czegoś, co zaspokoi wymagania finansowe reszty i estetyczne moje, i znaleźliśmy chyba najlepsze miejsce do spania nad całym Rumuńskim wybrzeżem. Malutki Punk Rock Hostel, który nie tylko był czysty, miał 2 pokojowe drewniane pokoiki z łazienką i prysznicem, tani (30 zł za osobę), 300 m od morza, ale też miał najlepszych właścicieli na świecie: wyluzowani, uśmiechnięci, pozwolili nam zostawić rzeczy kiedy chcemy, wziąć prysznic przed powrotem do Buku i jeszcze zrobili pyszną kawę rano. Ale i tak największego plusa mają za stronę internetową. Na przykład radzą: "chociaż zawsze możesz przynieść własny alkohol i nawalić się w hotelu, lepiej wyjść i bawić się w specjalnie do tego wyznaczonych miejscach (i tu wymieniają fajne knajpy i załączają mapkę). Ale zawsze pamiętaj, żeby mieć przy sobie trzeźwego kumpla, który zaciągnie Twoją pijaną dupę z powrotem do pokoju hotelowego". I to piszą ludzie po 60tce. :)
Potem spotkaliśmy się ze znajomymi Andreei i poszliśmy na ryby. Dobrze czasem z tubylcami się zapuścić, bo mogą Cię zabrać do miejsc, które jako typowy turysta przegapiasz. Tym razem poszliśmy na sam koniec plaży, gdzie urzędują lokalni rybacy. Wszystko co złowią smażą na płytach na własnoręcznie zrobionych piecach. Wyglądają trochę jak smolarze z Bieszczad, tylko, że z Rumunii.
Rybki pyszne były, do tego dorzucali grillowane warzywa i chleb. Niebo w gębie. Tycek jeszcze zamówił małże i też były dobre.
Potem poszliśmy leżakować, grać w siatkę, spać, niektórzy pływali niektórzy czytali, czyli full relaks i odpoczynek na pięknej plaży.
Wieczorem szukaliśmy knajpy, w której będzie można oglądać mecz i spotkaliśmy najpierw parę Polaków z Berlina (mieli do nas dołączyć po tym jak się zgadaliśmy w sklepie monopolowym, ale gdzieś się zagubili), a potem jeszcze jednego Polaka Kubę, który włóczył się z Francuzką Juliette po Vama Veche od dwóch dni. Przyłączyli się do nas na resztę wieczoru. Po meczu standardowa impreza na plaży pod totemem, gdzie zebrało się pełno ludzi: tańczących, pijących, rozmawiających tudzież śpiących pod naszymi nogami na piasku albo sikających do morza.
W niedzielę spacer i kawa w Vama Veche, a żeby jeszcze jakieś atrakcje turystyczne sobie zapewnić na ostatni weekend nad morzem pojechaliśmy do Costinesti. Które jak się okazało nie jest tak fajne jak Vama Veche, ale mają wrak statku przy brzegu, który można sobie opłynąć dookoła (raczej łódką niż wpław) no i trochę fajniejsze wejście do morza. To tyle, bo niestety klimatem nie dorastają Vama Veche do pięt.
W powrotnej drodze 5 godzin w aucie, z czego ja 3 godziny za kierownicą w korku (ale przynajmkniej poćwiczyłam lewą nogę na sprzęgle he), a potem Tycek 2 godziny na autostradzie, ponieważ ja skapnęłam się, że jadę bez jednej soczewki i w sumie to nie za wiele widziałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz