niedziela, 28 marca 2010

Weekend

Weekend był intensywny i zleciał bardzo szybko a do tego jeszcze ta zmiana czasu, więc już 21, a ja jeszcze nie zaczęłam się przygotowywać do jutrzejszej prezentacji...No ale rada Marysi na pewno się przyda:P

Wczoraj była piękna pogoda, więc jak już wymopwałam całe mieszkanie (sprzątałam w czwartek, więc tylko to zostało) (Właśnie Majusia jest na skypie i mi śpiewa schnappi das kleine krokodil ;))

Potem poszłam na spacer do parku obok mnie Cişmigiu (najstarszy park w mieście) i na prawdę jest piękny i magiczny:




Muszę kiedyś wybrać się tam wieczorem (oczywiście nie sama i najlepiej, żeby była mgła, wtedy będzie wyglądał jak wejście do Narni). Niestety nie za bardzo mogłam się wczuć w ten klimat wczoraj, bo chyba wszyscy mieszkańcy Bukaresztu właśnie wczoraj postanowili się tam wybrać z psami, dziećmi, na rowerach i na rolkach...Było tak straaassznie dużo ludzi, że nie dało się nawet chodzić normalnie, a że jak chodzić lubię szybko musiałam się stamtąd szybko ulotnić. Wyszłam z parku i poszłam przed siebie, jednak znów poruszanie się bez mapy nie było dobrym pomysłem, bo zaszłam w jakieś podejrzane uliczki, na których można było spotkać tylko psy i zniszczone domy, więc stamtąd też uciekłam i wylądowałam na placu Viktorii (więc zrobiłam kawał drogi) i wróciłam do domu. Potem pogadałam ze Szkaradkiem na skypie i miałam 15 min. żeby się zebrać na kolację. Przyjechała siostra Ivy ze Słowacji z mężem, więc byliśmy uczcić ich przyjazd :)
Mieliśmy rezerwację na 12 osób w CaruCubere. Obok mnie na zdjęciu Delia i Catalina koleżanki Ivy z pracy, b. fajne i w przeciwieństwie do Ivy lubią Control, więc będę miała towarzyszki na imprezy. A już dawno w Control nie byłam, więc po świętach koniecznie muszę się tam wybrać.


Już tam byłam z Tyckiem, Ludvine i jej chłopakiem, ale tym razem z mocnym postanowieniem nie jedzenia mięsa chciałam wybrać coś innego, niestety jak musiałam złożyć zamówienie byłam tak zestresowana (nie mogłam się zdecydować), że znów zamówiłam to co ostatnio: zupę fasolową w chlebie i znów była pyyyyszna!


Po kolacji już w bardziej okrojonym składzie poszliśmy do Mojo, znów Mojo, no ale wolę to niż siedzieć w sobotę wieczór sama w mieszkaniu. No i było wesoło, bo udało mi się znów porozmawiać po czesku z nimi, hehe mąż siostry Ivy, Miszka, nawet mówił troszkę po polsku (wysmażany ser i frytki, oraz poczekam na Ciebie na górze hehe).


Dziś pospałam dłuuuugo a potem pojechałam na basen z Philipem i potem na Alicję w Krainie Czarów, i tak zleciał cały dzień. Jestem wypruta po tym basenie więc nie wiem czy się przygotuję do tej prezentacji dem:(

P.S. cały czas mam kradzione zdjęcia od Ivy, bo mój aparat jest rozładowany, ale już za tydzień sie podładuję w Sączu! HA! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...