Straszna zamuła dziś, bo pogoda taka jak u Was, leje i ogólnie nie wiadomo czy to zima czy to wiosna już, czy jesień, i chciałam cały dzień zostać w łóżku i poleniuchować i pooglądać czeskie filmy, bo wzięłam ponad 200 z zamiarem obejrzenia jednego na dzień, jak będę umierać z nudów z Rumuni :) Na razie obejrzałam jeden.
No i wstałam rano, zjadłam śniadanie i już miałam wracać do wyra, ale usłyszałam, że dzecko jest na skypie, więc porozmawiałam sobie z misiakiem, który mówił: babciu, prawda, że Ilona jest bez kitu?" :P z babcią, Oląbabolą i mamą. I misiak mi nawet na akordeonie grał! No i musiałam się w końcu zwlec, bo nie miałam nic do jedzenia i mi burczało w brzuchu, więc pojechałam do kerfura, żeby kupić sobie dużo dobrych rzeczy i zrobić wieczór filmowy.
No ale zadzwoniła Iva do której przyjechał jakiś nowo poznany w sieci kolega Słowak i idą na piwo i zapytała czy chcę sobie poćwiczyć mój czeski, więc jakże mogę odmówić?Muszę sobie zszyć tylko dziurę na placu w rajstopach, założyć stanik i jestem redi.
sobota, 27 lutego 2010
czwartek, 25 lutego 2010
środa, 24 lutego 2010
Dragobete - Rumuni obchodzą święto zakochanych
24-02
Rumuni obchodzą święto zakochanych - Dragobete. Ta tradycja wywodzi się z czasów starożytnych Daków - przodków dzisiejszych Rumunów.
Dragobete, to według ludowych wyobrażeń, przystojny młodzieniec, który akurat tego dnia łączy w pary ptaki, zwierzęta i ludzi. Zdaniem etnologów, ma on wiele wspólnego ze znanym z greckiej mitologii Erosem, czy rzymskim Kupidynem.
W niektórych wioskach na południu Rumunii zachowały się ludowe obyczaje związane z dniem Dragobete, takie, jak ogłaszanie tego dnia zaręczyn. W dzień Dragobete zakochanym wolno całować się publicznie - co na co dzień, w tradycyjnych społecznościach jest źle widziane. Choć Dragobete ma dziś poważną konkurencję w postaci Walentynek, tradycja jego obchodzenia nie zamiera. Młodzi Rumuni najczęściej wręczają swoim wybrankom upominki i kwiaty w oba święta.
Faktycznie obchodzą, chciałyśmy iść do kina i się nie dopchałyśmy po bilety, taka kolejka i same pary, więc poszłyśmy na kolację i jadłam pyyyszny makaron ze szpinakiem i krewetkami i
tiramisu na deser, ale teraz idę spać, bo ten dzień był strasznie popieprzony, że nawet nie chce mi się pisać o tym. Oczywiście żadnego przystojnego młodzieńca, co by mnie połączył w parę z jakimś ptakiem nie spotkałam...
Ale za to kupiłam se bilet i lecę w maju do Bratysławy, jeszcze nie byłam, a smażony ser na pewno mają. Iva zaprosiła mnie i Madalinę, więc jedziemy na Słowacką przygodę :)
Rumuni obchodzą święto zakochanych - Dragobete. Ta tradycja wywodzi się z czasów starożytnych Daków - przodków dzisiejszych Rumunów.
Dragobete, to według ludowych wyobrażeń, przystojny młodzieniec, który akurat tego dnia łączy w pary ptaki, zwierzęta i ludzi. Zdaniem etnologów, ma on wiele wspólnego ze znanym z greckiej mitologii Erosem, czy rzymskim Kupidynem.
W niektórych wioskach na południu Rumunii zachowały się ludowe obyczaje związane z dniem Dragobete, takie, jak ogłaszanie tego dnia zaręczyn. W dzień Dragobete zakochanym wolno całować się publicznie - co na co dzień, w tradycyjnych społecznościach jest źle widziane. Choć Dragobete ma dziś poważną konkurencję w postaci Walentynek, tradycja jego obchodzenia nie zamiera. Młodzi Rumuni najczęściej wręczają swoim wybrankom upominki i kwiaty w oba święta.
Faktycznie obchodzą, chciałyśmy iść do kina i się nie dopchałyśmy po bilety, taka kolejka i same pary, więc poszłyśmy na kolację i jadłam pyyyszny makaron ze szpinakiem i krewetkami i
tiramisu na deser, ale teraz idę spać, bo ten dzień był strasznie popieprzony, że nawet nie chce mi się pisać o tym. Oczywiście żadnego przystojnego młodzieńca, co by mnie połączył w parę z jakimś ptakiem nie spotkałam...
Ale za to kupiłam se bilet i lecę w maju do Bratysławy, jeszcze nie byłam, a smażony ser na pewno mają. Iva zaprosiła mnie i Madalinę, więc jedziemy na Słowacką przygodę :)
wtorek, 23 lutego 2010
Wiosna
Mamy wiosnę tutaj, jest tak wspaniale. Dziś wyszłam sobie kupić coś na obiad i stałam w słońcu i się napawałam tym ciepłem. Nareszcie!
I do tego zakochałam się w tej piosence: http://www.youtube.com/watch?v=KP-nVpOLW88
I do tego zakochałam się w tej piosence: http://www.youtube.com/watch?v=KP-nVpOLW88
poniedziałek, 22 lutego 2010
Drzewo
Dopiero po dwóch miesiącach zauważyłam, że na przejściu dla pieszych przed moim domem rośnie drzewo, które uniemożliwia przejście hehe. Korki Ty chyba też nie zauważyłeś :P, może było zasypane pod śniegiem?
A teraz idę się zrelaksować i poprasuję trochę, bo zaczyna się zamknięcie miesiąca i potrzebuję jakiejś rozrywki.
A teraz idę się zrelaksować i poprasuję trochę, bo zaczyna się zamknięcie miesiąca i potrzebuję jakiejś rozrywki.
niedziela, 21 lutego 2010
Tydzień w skrócie
Ładuję zdjęcia i może w międzyczasie przyjdzie mi do głowy pomysł na tego posta, bo nie chcę żeby był taki rozlazły jak ja dziś. Opiszę cały tydzień tak w skrócie, żeby pamiętać co robiłam, bo już prawie nie pamiętam.
Ktoś rozwalił auto na mojej i ulicy i je po prostu zostawił, bo chyba nie opłaca się naprawiać:
A tu specjalnie dla Szkaradka na urodziny, kable, bo pisała, że jej się podobają:
Audytorzy wrócili już do Lozanny, ale zanim to zrobili pomęczyli nas trochę, więc niestety znów robiłam nadgodziny. We wtorek zostałyśmy z Ludvine w pracy do 21.15, więc jedyne co mogłyśmy zrobić po pracy to iść na piwo do Control, więc tak też zrobiłyśmy. W środę też jakoś tak wyszło, że tam wylądowałyśmy i spotkałyśmy naszych rumuńskich kolegów, których poznałyśmy w sobotę, więc posiedziałyśmy z nimi też w Control. A w czwartek po pracy poszliśmy na kolację z Ludivine i Dimitryim, drugim audytorem, żeby jak zwykle tradycyjnie zakończyć wieczór w Control, a przepraszam, zanim wylądowałyśmy w Control poszliśmy z rumuńskim kolegą Ciprianem na piwko do baru Que Passa - też fajny bar :]
Muszę jeszcze opisać czwartkowy "brunch" z naszym szefem szefów Romanem, który zaprosił dział finansów na "brunch" do włoskiej restauracji. Tragedia, wszyscy byli bardzo spięci, nikt za bardzo się nie chciał odezwać i produkować, nie wiedzieli co zrobić z rękami i nogami i w ogóle jak siedzieć...wszyscy byli tak onieśmieleni osobą szefa. Więc on przed trzy godziny produkował się przed wszystkimi, z czego dwie godziny dotyczyły zgadnijcie czego. Tak, papierosów, więc pośród rozmów o papierosach i oparach dymu malrborowego jedliśmy małże i ośmiornice, które zamówił dla nas na przystawkę. Ja zjadłam trzy liście rukoli i krewetkę, bo chyba za dużo filmów się naoglądałam, ale mam wrażenie, że ludzie zawsze dostają alergii na owoce morza i zaczynają się dusić w restauracjach, więc wolałam nie ryzykować i prawie nic nie zjadłam hehe, potem zamówiłam sobie gnocchi ze szpinakiem, ale za dużo parmezanu dali, więc nie zjadłam za dużo.
A wieczorem z Lud i Dimitryim poszliśmy do takiej wypasionej restauracji i zamówiłam sobie tylko sałatkę z kurczakiem i była przepyyyyyszna, nie napiszę więcej, bo jestem głodna. Potem poszliśmy do Que Passa a na koniec do Control, gdzie najpierw był jakiś wernisaż a potem impreza glam rockowa, i było bardzo dużo transwestytów, gejów i chyba lesbijek, więc też wesoło.
W piątek nie poszłam nigdzie, odpoczywałam sobie, piątek po południu to jest najpiękniejszy czas w tygodniu, gdzie po pracy idę sobie kupić dużo dobrych rzeczy, wracam do domu, biorę kąpiel a potem leżę, oglądam filmy i jem:)
W sobotę musiałam iść po raz milionowy do banku, bo zablokowałam sobie dostęp do bankowości internetowej. Dalej nie działa, ale może tym razem uda mi się rozwiązać to przez telefon. A z banku pojechałam do Cotroceni mall, ich najnowszego centrum handlowego, żeby załapać się na ostatnie dni wyprzedaży. Nawet lodowisko tu mają w środku.
I załapałam się, kupiłam śliczne buty, w których oczywiście od razu wyszłam wieczorem, co było błędem, bo są za małe trochę, ale kosztowały 29 lei i są czerwone i je kocham. Chociaż po pięciu godzinach łażenia po sklepach nie mogłam już patrzeć na nic więcej, weszłam tylko do sephory, żeby sprawdzić cenę moich wymarzonych perfum i 50 ml kosztuje aż 450zł, więc chyba zaczekam do urodzin.
Jakiś koncert w metrze był:
A tu zrobiło mi się słabo, ale zdjęcie jest ;)
W metrze zrobiło mi się słabo z głodu, więc wróciłam do domu i zrobiłam sobie szybko piccę i poszłam do teatru na rumuńsko-węgierską adaptacja franc. musicalu, romeo i julia. Rewelacja, naprawdę super. http://www.youtube.com/watch?v=A3qVAWFCYxI
Potem pojechaliśmy do knajpy El Grande Comandante, ale było tak se, więc i tak skończyłam w Control, czego pożałowałam dziś rano budząc się z kacem. No ale nie mogłam opuścić imprezy joy division, i chociaż spóźniłam się na koncert z coverami, akurat jak weszłam zagrali "she lost control"idealnie!!
Dziś nie zrobiłam nic, obejrzałam tylko Żelary i sie wzruszyłam. Chcę do Czech!! I do Polski też, mama obiecała kluski śląskie, więc tym bardziej się nie mogę doczekać! Jeszcze tylko 1,5 tygodnia!
Ktoś rozwalił auto na mojej i ulicy i je po prostu zostawił, bo chyba nie opłaca się naprawiać:
A tu specjalnie dla Szkaradka na urodziny, kable, bo pisała, że jej się podobają:
Audytorzy wrócili już do Lozanny, ale zanim to zrobili pomęczyli nas trochę, więc niestety znów robiłam nadgodziny. We wtorek zostałyśmy z Ludvine w pracy do 21.15, więc jedyne co mogłyśmy zrobić po pracy to iść na piwo do Control, więc tak też zrobiłyśmy. W środę też jakoś tak wyszło, że tam wylądowałyśmy i spotkałyśmy naszych rumuńskich kolegów, których poznałyśmy w sobotę, więc posiedziałyśmy z nimi też w Control. A w czwartek po pracy poszliśmy na kolację z Ludivine i Dimitryim, drugim audytorem, żeby jak zwykle tradycyjnie zakończyć wieczór w Control, a przepraszam, zanim wylądowałyśmy w Control poszliśmy z rumuńskim kolegą Ciprianem na piwko do baru Que Passa - też fajny bar :]
Muszę jeszcze opisać czwartkowy "brunch" z naszym szefem szefów Romanem, który zaprosił dział finansów na "brunch" do włoskiej restauracji. Tragedia, wszyscy byli bardzo spięci, nikt za bardzo się nie chciał odezwać i produkować, nie wiedzieli co zrobić z rękami i nogami i w ogóle jak siedzieć...wszyscy byli tak onieśmieleni osobą szefa. Więc on przed trzy godziny produkował się przed wszystkimi, z czego dwie godziny dotyczyły zgadnijcie czego. Tak, papierosów, więc pośród rozmów o papierosach i oparach dymu malrborowego jedliśmy małże i ośmiornice, które zamówił dla nas na przystawkę. Ja zjadłam trzy liście rukoli i krewetkę, bo chyba za dużo filmów się naoglądałam, ale mam wrażenie, że ludzie zawsze dostają alergii na owoce morza i zaczynają się dusić w restauracjach, więc wolałam nie ryzykować i prawie nic nie zjadłam hehe, potem zamówiłam sobie gnocchi ze szpinakiem, ale za dużo parmezanu dali, więc nie zjadłam za dużo.
A wieczorem z Lud i Dimitryim poszliśmy do takiej wypasionej restauracji i zamówiłam sobie tylko sałatkę z kurczakiem i była przepyyyyyszna, nie napiszę więcej, bo jestem głodna. Potem poszliśmy do Que Passa a na koniec do Control, gdzie najpierw był jakiś wernisaż a potem impreza glam rockowa, i było bardzo dużo transwestytów, gejów i chyba lesbijek, więc też wesoło.
W piątek nie poszłam nigdzie, odpoczywałam sobie, piątek po południu to jest najpiękniejszy czas w tygodniu, gdzie po pracy idę sobie kupić dużo dobrych rzeczy, wracam do domu, biorę kąpiel a potem leżę, oglądam filmy i jem:)
W sobotę musiałam iść po raz milionowy do banku, bo zablokowałam sobie dostęp do bankowości internetowej. Dalej nie działa, ale może tym razem uda mi się rozwiązać to przez telefon. A z banku pojechałam do Cotroceni mall, ich najnowszego centrum handlowego, żeby załapać się na ostatnie dni wyprzedaży. Nawet lodowisko tu mają w środku.
I załapałam się, kupiłam śliczne buty, w których oczywiście od razu wyszłam wieczorem, co było błędem, bo są za małe trochę, ale kosztowały 29 lei i są czerwone i je kocham. Chociaż po pięciu godzinach łażenia po sklepach nie mogłam już patrzeć na nic więcej, weszłam tylko do sephory, żeby sprawdzić cenę moich wymarzonych perfum i 50 ml kosztuje aż 450zł, więc chyba zaczekam do urodzin.
Jakiś koncert w metrze był:
A tu zrobiło mi się słabo, ale zdjęcie jest ;)
W metrze zrobiło mi się słabo z głodu, więc wróciłam do domu i zrobiłam sobie szybko piccę i poszłam do teatru na rumuńsko-węgierską adaptacja franc. musicalu, romeo i julia. Rewelacja, naprawdę super. http://www.youtube.com/watch?v=A3qVAWFCYxI
Potem pojechaliśmy do knajpy El Grande Comandante, ale było tak se, więc i tak skończyłam w Control, czego pożałowałam dziś rano budząc się z kacem. No ale nie mogłam opuścić imprezy joy division, i chociaż spóźniłam się na koncert z coverami, akurat jak weszłam zagrali "she lost control"idealnie!!
Dziś nie zrobiłam nic, obejrzałam tylko Żelary i sie wzruszyłam. Chcę do Czech!! I do Polski też, mama obiecała kluski śląskie, więc tym bardziej się nie mogę doczekać! Jeszcze tylko 1,5 tygodnia!
sobota, 20 lutego 2010
poniedziałek, 15 lutego 2010
Karaoke&Control&Vonda&Aktimel
Musze napisać bardzo szybko, bo chcę iść do łóżka o 11, bo mam problemy ze wstawaniem i wstaję o 9 i jestem w pracy o 9.20 :P. Więc idę szybko pod prysznik i zaraz wracam, żeby napisać o moim fascynującym życiu, pełnym przygód na rumuńskiej ziemi.
W piątek pojechałyśmy z Ludivine (tą audytorką) do Ivy na karaoke, było spoko. Okazało się, że ta piosenka jest prawie niedozaśpiewania na karaoke: http://www.youtube.com/watch?v=iUBwjyhRweQ&feature=fvst ta i jeszcze kilkanaście innych :P
Po północy zmyłyśmy się we dwie na miasto. Jak tylko weszłyśmy do Control okazało się, że Ludivine, która jest tu 3 tygodnie, zna pełno ludzi, ale w sumie jakieś same podejrzane typy, więc za bardzo się nie integrowałam. Potem poznała jakiegoś nowego chłopaka he, który miał podkoszulek z flagą Szwajcarii, więc chciała sprawdzić czy on jest ze Szwajcarii, okazało się, że jest z Rumunii, ale super mówił po francusku, i po polsku też mówił (dwa słowa: tak i restauracja) he, ale chce się zacząć uczyć polskiego, bo jego firmę kupiło allegro i ma szefa polaka. Taki ten świat mały. No i na początku było oczywiście zgadywanie gdzie pracujemy, taka zabawa. Niestety nie zgadł, że ja jestem księgową, a Ludivine audytorką, która przeprowadza audyt w moim dziale. Potem powiedział, że przyszło mu to do głowy, ale nie chciał nas obrazić. Figlarz.
Ale najśmieszniejszy był jego kolega, który nic nie mówił, tylko parzył a nas wzrokiem "kim do cholery jesteście, co tu robicie, idźcie stąd", i to było śmieszne, bo on na prawdę miał taką minę. Potem jak się przyznał, był przestraszony zębami Ludivine, ale nie wiemy dalej o co mu chodziło. No i okazało się, że chłopaki znają dja i puścił nam smashing pumpkins "ava adore" i było kul. Było kul, ale o 6 postanowiłam się zmyć i chciałam zabrać Ludivine, bo miała już czkawkę pijacką, ale powiedziała, że musi jeszcze zostać, bo to jej ostatnia impreza w Bukareszcie, więc ją zostawiłam pod jednym warunkiem - miała napisać smsa jak wróci do hotelu. I faktycznie napisała o 9 rano :]
Całą niedzielę przespałam a wieczorem musiałam się zebrać, bo miałyśmy bilety z Ivą i jej koleżankami z pracy na koncert Vondy Shepard. Koncert był o 21, więc o 20.3o wyszłam z domu, bo chciałam spacerkiem dojść do klubu, gdzie był koncert. Więc spacerkiem sobie szłam 40 minut aż się zgubiłam, ale najgorsze w tym było nie to, że zawędrowałam w jakąś dzielnicę, gdzie nie było żywej duszy i taksówek. Po prostu zamiast w lewo i minuta za skrzyżowaniem, skręciłam w praco i poszłam pół godziny w złą stronę, zorientowałam się przy numerze 144, że klub jest przy 61.
Najgorsze było to, że była tam jednak jedna zbłąkana dusza, która za mną szła. Wyglądała jak labrador i nie była groźna, ale wystraszyłam się. Tak, że aż włosy mi się zjeżyły na głowie ze strachu, nigdy, naprawdę nigdy tak nie miałam. Oczywiście wkręcałam sobie wszystko, bo pies tylko grzecznie za mną szedł, nie chciał mnie prawdopodobnie zjeść, one mają taką strategię, że patrzą przejmującym wzrokiem na Ciebie, aż coś im do jedzenia dasz. A ja nie miałam, więc jak debilka przyczepiałam się do innych ludzi (jak już doszłam w bardziej cywilizowane miejsce) i myślałam, że pójdzie za nimi, ale on dalej szedł za mną! W końcu się odczepił (3 razy przechodziłam na światłach z jednej strony na drugą, więc może stwierdził, że jestem walnięta i zrezygnował).
Po ponad godzinie doszłam do tego klubu (okazało się, że był zaraz przy skrzyżowaniu w lewo, ja poszłam w prawo (w prawo, jak jak starałam się przypomnieć sobie jak to wyglądało na google.map to było, że w prawo. Jest w lewo).
Legenda:
1 - moje mieszkanie
2 - tu doczepił się pies
3 - tu zorientowałam się, że skręciłam w złą stronę
4 - tu był klub... w sumie zrobiłam jakieś 5 kilometrów
Na koncercie było spoko, przypomniały mi się obozy w Mielnie, gdzie moja kuzynka Aśka miała kasetę z muzyką z ally mcbeal i śpierwałyśmy tą piosenkę przewodnią przed innymi uczestnikami obozu. Mara. A poza tym Vonda to energiczna pięćdziesiątka, która ładny ma głos i fajnych chłopaków w zespole, co grali np. z Tiną Turner i Sheryl Crow. Zresztą nie ma to jak koncert Vondy w walentynki! A oto Iva i zestaw walentynkowy :)
Dookoła same pary, jeden chłopak popadł w tak romantyczny nastrój, że włożył nos we włosy swojej dziewczyny i trzymał go tam ze trzy piosenki. Aż Iva musiała mu zwrócić uwagę, że my tu przecież pijemy, a on takie rzeczy wyrabia! Oczywiście tak, żeby nie usłyszał.
Jako ciekawostkę dodam, że poszłam z mocnym postanowieniem niepicia, a, że przez ten mój spacer się spociłam, zmęczyłam poszłam do baru i poprosiłam o wodę (wodę przed o) i sok pomarańczowy i dostałam sok i wódę i to w jednej szklance. Jak wróciłam do domu padłam bardzo szybko!
Zaraz też padnę, bo już północ.
Napiszę jeszcze tylko, że dostałam Aktimela od dyrektorki finansowej, nie chciałam być niemiła, więc wzięłam, a że nie zdażyłam po pracy do sklepu, aktimel stał się moją kolacją. Odkryłam też, że po drodze do pracy sprzedają Fornetti, więc pewnie wrócę za rok 20 kilo większa :P.
Nie za rok, za 10 miesięcy, już prawie drugi miesiąc za mną! Tak to szybko leci! Przyjeżdżajcie, bo potem będziecie żałować :P
W piątek pojechałyśmy z Ludivine (tą audytorką) do Ivy na karaoke, było spoko. Okazało się, że ta piosenka jest prawie niedozaśpiewania na karaoke: http://www.youtube.com/watch?v=iUBwjyhRweQ&feature=fvst ta i jeszcze kilkanaście innych :P
Po północy zmyłyśmy się we dwie na miasto. Jak tylko weszłyśmy do Control okazało się, że Ludivine, która jest tu 3 tygodnie, zna pełno ludzi, ale w sumie jakieś same podejrzane typy, więc za bardzo się nie integrowałam. Potem poznała jakiegoś nowego chłopaka he, który miał podkoszulek z flagą Szwajcarii, więc chciała sprawdzić czy on jest ze Szwajcarii, okazało się, że jest z Rumunii, ale super mówił po francusku, i po polsku też mówił (dwa słowa: tak i restauracja) he, ale chce się zacząć uczyć polskiego, bo jego firmę kupiło allegro i ma szefa polaka. Taki ten świat mały. No i na początku było oczywiście zgadywanie gdzie pracujemy, taka zabawa. Niestety nie zgadł, że ja jestem księgową, a Ludivine audytorką, która przeprowadza audyt w moim dziale. Potem powiedział, że przyszło mu to do głowy, ale nie chciał nas obrazić. Figlarz.
Ale najśmieszniejszy był jego kolega, który nic nie mówił, tylko parzył a nas wzrokiem "kim do cholery jesteście, co tu robicie, idźcie stąd", i to było śmieszne, bo on na prawdę miał taką minę. Potem jak się przyznał, był przestraszony zębami Ludivine, ale nie wiemy dalej o co mu chodziło. No i okazało się, że chłopaki znają dja i puścił nam smashing pumpkins "ava adore" i było kul. Było kul, ale o 6 postanowiłam się zmyć i chciałam zabrać Ludivine, bo miała już czkawkę pijacką, ale powiedziała, że musi jeszcze zostać, bo to jej ostatnia impreza w Bukareszcie, więc ją zostawiłam pod jednym warunkiem - miała napisać smsa jak wróci do hotelu. I faktycznie napisała o 9 rano :]
Całą niedzielę przespałam a wieczorem musiałam się zebrać, bo miałyśmy bilety z Ivą i jej koleżankami z pracy na koncert Vondy Shepard. Koncert był o 21, więc o 20.3o wyszłam z domu, bo chciałam spacerkiem dojść do klubu, gdzie był koncert. Więc spacerkiem sobie szłam 40 minut aż się zgubiłam, ale najgorsze w tym było nie to, że zawędrowałam w jakąś dzielnicę, gdzie nie było żywej duszy i taksówek. Po prostu zamiast w lewo i minuta za skrzyżowaniem, skręciłam w praco i poszłam pół godziny w złą stronę, zorientowałam się przy numerze 144, że klub jest przy 61.
Najgorsze było to, że była tam jednak jedna zbłąkana dusza, która za mną szła. Wyglądała jak labrador i nie była groźna, ale wystraszyłam się. Tak, że aż włosy mi się zjeżyły na głowie ze strachu, nigdy, naprawdę nigdy tak nie miałam. Oczywiście wkręcałam sobie wszystko, bo pies tylko grzecznie za mną szedł, nie chciał mnie prawdopodobnie zjeść, one mają taką strategię, że patrzą przejmującym wzrokiem na Ciebie, aż coś im do jedzenia dasz. A ja nie miałam, więc jak debilka przyczepiałam się do innych ludzi (jak już doszłam w bardziej cywilizowane miejsce) i myślałam, że pójdzie za nimi, ale on dalej szedł za mną! W końcu się odczepił (3 razy przechodziłam na światłach z jednej strony na drugą, więc może stwierdził, że jestem walnięta i zrezygnował).
Po ponad godzinie doszłam do tego klubu (okazało się, że był zaraz przy skrzyżowaniu w lewo, ja poszłam w prawo (w prawo, jak jak starałam się przypomnieć sobie jak to wyglądało na google.map to było, że w prawo. Jest w lewo).
Legenda:
1 - moje mieszkanie
2 - tu doczepił się pies
3 - tu zorientowałam się, że skręciłam w złą stronę
4 - tu był klub... w sumie zrobiłam jakieś 5 kilometrów
Na koncercie było spoko, przypomniały mi się obozy w Mielnie, gdzie moja kuzynka Aśka miała kasetę z muzyką z ally mcbeal i śpierwałyśmy tą piosenkę przewodnią przed innymi uczestnikami obozu. Mara. A poza tym Vonda to energiczna pięćdziesiątka, która ładny ma głos i fajnych chłopaków w zespole, co grali np. z Tiną Turner i Sheryl Crow. Zresztą nie ma to jak koncert Vondy w walentynki! A oto Iva i zestaw walentynkowy :)
Dookoła same pary, jeden chłopak popadł w tak romantyczny nastrój, że włożył nos we włosy swojej dziewczyny i trzymał go tam ze trzy piosenki. Aż Iva musiała mu zwrócić uwagę, że my tu przecież pijemy, a on takie rzeczy wyrabia! Oczywiście tak, żeby nie usłyszał.
Jako ciekawostkę dodam, że poszłam z mocnym postanowieniem niepicia, a, że przez ten mój spacer się spociłam, zmęczyłam poszłam do baru i poprosiłam o wodę (wodę przed o) i sok pomarańczowy i dostałam sok i wódę i to w jednej szklance. Jak wróciłam do domu padłam bardzo szybko!
Zaraz też padnę, bo już północ.
Napiszę jeszcze tylko, że dostałam Aktimela od dyrektorki finansowej, nie chciałam być niemiła, więc wzięłam, a że nie zdażyłam po pracy do sklepu, aktimel stał się moją kolacją. Odkryłam też, że po drodze do pracy sprzedają Fornetti, więc pewnie wrócę za rok 20 kilo większa :P.
Nie za rok, za 10 miesięcy, już prawie drugi miesiąc za mną! Tak to szybko leci! Przyjeżdżajcie, bo potem będziecie żałować :P
sobota, 13 lutego 2010
Powrót do życia
Nie pisałam wczoraj, bo nie miałam siły. Miałam takiego kaca po koncercie, że musiałam całą energię w pracy skupić tylko na tym, żeby nie zwymiotować na kogoś i żeby nie było ode mnie czuć alkoholu. Ale jakoś wytrwałam i dotarłam po 7 godzinach do domu i leżałam i oglądałam filmy. Nie miałam apetytu więc nic nie jadłam i w końcu w okolicach godziny 22 kac odszedł i zostawił mnie w spokoju. Tak się tym faktem uradowałam, że grałam w pasjansa do 2 w nocy i nie mogłam potem zasnąć. Nieważne, kogo to obchodzi.
Na koncercie było naprawdę fajnie, fajnie usłyszeć sexi boy na żywo, chociaż chłopaki nie zaśpiewały all I need.
Poza tym śnieg topnieje i miasto się zamieniło w rzekę tak jak przewidywałam:
A ja zamieniłam sobie włosy proste na loki i idę na domówkę do Ivy, biorę Ludivine i sałatkę warstwową z tuńczykiem i dwa piwa, gdyż mam mocne postanowienie niepicia od dziś. Ma być koło 20 osób i karaoke, więc będzie wesoło.
Na koncercie było naprawdę fajnie, fajnie usłyszeć sexi boy na żywo, chociaż chłopaki nie zaśpiewały all I need.
Poza tym śnieg topnieje i miasto się zamieniło w rzekę tak jak przewidywałam:
A ja zamieniłam sobie włosy proste na loki i idę na domówkę do Ivy, biorę Ludivine i sałatkę warstwową z tuńczykiem i dwa piwa, gdyż mam mocne postanowienie niepicia od dziś. Ma być koło 20 osób i karaoke, więc będzie wesoło.
czwartek, 11 lutego 2010
wtorek, 9 lutego 2010
Dużo śniegu w Bukareszcie jest
Śniegu jest dużo, a w czwartek ma być dodatnia temperatura, więc zobaczymy jak się to wszystko stopi. Na pewno będzie to fascynujące zjawisko, więc czekajcie z zapartym tchem na kolejne posty!
Rumuński sposób na przechowywanie rowerów (za oknem):
Rumuński sposób na przechowywanie auta (pod śniegiem):
Rumuński sposób na odśnieżanie auta (dzieckiem):
Rumuński sposób na przechowywanie rowerów (za oknem):
Rumuński sposób na przechowywanie auta (pod śniegiem):
Rumuński sposób na odśnieżanie auta (dzieckiem):
poniedziałek, 8 lutego 2010
Bukareszt w jeden w weekend
Bukareszt jest piękny nocą!
Weekend był bardzo intensywny. Właściciel mieszkania zaoferował, że jak będę chciała to zabierze mnie na zwiedzanie miasta furą. Więc umówiliśmy się w sobotę i zabrał nas na szybki tour po mieście (czyli dwugodzinną jazdę autem, niestety było bardzo zimno i średnio nam się chciało wychodzić z auta, dwa razy się poświęciliśmy pod łukiem triumfalnym
i przy muzeum wsi, gdzie zwiedziliśmy sklepik z pamiątkami (było za zimno, żeby zwiedzać więcej, bo jak się okazało muzeum wsi to zwykły skansen, więc wybiorę się tam jak temperatura przekroczy przynajmniej zero stopni).
No i jeszcze kilka rzeczy, ale to nie ważne (park, który jest wart zobaczenia tylko w lecie, ruiny zamku, które były na prawdę ruiną i to śmierdzącą pleśnią i jeszcze pies nas obszczekał oraz kolejny sklep z pamiątkami przy głównej cerkwi w Bukareszcie, bo do cerkwi nie weszliśmy i dopiero teraz się zastanawiam czemu), na koniec zabrał nas na szisze jabłkową moją ulubioną i piwko, i to było kul. Nie ma jak knajpa w egipskim klimacie w sercu rumuńskiej stolicy.
Jak odwiózł nas do domu mieliśmy 15 min.na ogarnięcie się a potem byłam umówiona się z audytorką ode mnie z pracy (przyjechali na 2 miesiące na audyt korporacyjny ze Szwajcarii). Akurat do niej przyjechał chłopak na weekend, więc poszliśmy najpierw na kolację a potem na imprezę. Tym razem nie widziałam się z Ivą w weekend, bo pojechała do Bratysławy, ale już wróciła, przywiozła karaoke na play station i wysłała zaproszenie na sobotnie karaoke u niej :)
Na kolacji byliśmy w Caru cu bere (jedno z najstarszych miejsc w Bukareszcie) i zabiorę tam każdego, kto tylko mnie odwiedzi, bo nie dość, że miejsce jest bardzo klimatyczne, to w dodatku mają pyszne i tanie jedzenie. Ja jadłam zupę z fasoli i w boczku w chlebku i sałatkę serową, która powinna się nazywać neverending cheese salad, tak dużo jej było, że nie mogłam skończyć. Naprawdę super! Właściwie to mieliśmy farta, bo nie robiliśmy rezerwacji na stolik, chcieliśmy tylko coś wypić przy barze a potem zjeść gdzieś indziej, ale akurat cudem stolik obok się zwolnił i mogliśmy go zająć. W międzyczasie zabawiali nas m.in. tancerze ludowymi, tancerze towarzyscy he, pochód kelnerów, którzy musieli obejść całą restaurację dookoła klaszcząc w rytm cyrkowej muzyki (ich miny mówiły same za siebie) a na koniec nie wiem skąd wzięli Pana Żywcem Przeniesionego Z Bajki, w smokingu i meloniku grał na katarynce na której siedziały trzy papugi. żywe! Oto wnętrze, trzeba zobaczyć na żywo, jeszcze lepsze!
Trochę się przejadłam, ale na szczęście Ludvinie ma małe problemy z orientacją i zanim znaleźliśmy klub w którym chcieliśmy poimprezować potem, błądziliśmy 40 min. po uliczkach starego miasta. Miałam okazję przetrawić kolację i porobić kilka zdjęć. Na przykład tak wygląda główna imprezowa ulica Bukaresztu:
Trzy lata temu podczas remontu odnaleźli jakieś ruiny/mury pod ziemią, do tej pory nie mogą zdecydować co z tym zrobić, więc nie robią nic. Zdecydowanie wygląda to lepiej pod śniegiem niż latem jak wszyscy zasypują to śmieciami.
Klub, który w końcu znaleźliśmy to control (chyba od filmu o joy division, fajna muzyka i jak się okazało potem dwie minuty od domku, więc już wiem jaki jest mój ulubiony klub w tym mieście :)
A to Ludivine i jej chłopak Jeremy, Francuzi, bardzo fajni, objeżdżają wszystkie festiwale z muzyką metalową w Europie, ale w tym roku wybiorą się też z nami na off festival do mysłowic
Niedziela też była intensywna - intensywny odpoczynek; gotowałam chińszczyznę 4 godziny, porozwiązywałam se krzyżówki w claudi i świecie kobiety (Tycek dostarczył mi polską prasę...he) potem miałam drzemkę a wieczorem obejrzeliśmy seks w wielkim mieście do końca.
Dziś jeszcze tylko film i jestem wolna! Od jutra nowy serial czeski - Sanitka.
Jeszcze muszę dodać, że dziś Smok wrócił z urlopu i powiedział, że o 2.30 mogę wyjść do domu, skoro mam gościa. Muszę to zapisać, bo to historyczne wydarzenie i pół piętra była w ciężkim szoku. Ciężkim serio.
Weekend był bardzo intensywny. Właściciel mieszkania zaoferował, że jak będę chciała to zabierze mnie na zwiedzanie miasta furą. Więc umówiliśmy się w sobotę i zabrał nas na szybki tour po mieście (czyli dwugodzinną jazdę autem, niestety było bardzo zimno i średnio nam się chciało wychodzić z auta, dwa razy się poświęciliśmy pod łukiem triumfalnym
i przy muzeum wsi, gdzie zwiedziliśmy sklepik z pamiątkami (było za zimno, żeby zwiedzać więcej, bo jak się okazało muzeum wsi to zwykły skansen, więc wybiorę się tam jak temperatura przekroczy przynajmniej zero stopni).
No i jeszcze kilka rzeczy, ale to nie ważne (park, który jest wart zobaczenia tylko w lecie, ruiny zamku, które były na prawdę ruiną i to śmierdzącą pleśnią i jeszcze pies nas obszczekał oraz kolejny sklep z pamiątkami przy głównej cerkwi w Bukareszcie, bo do cerkwi nie weszliśmy i dopiero teraz się zastanawiam czemu), na koniec zabrał nas na szisze jabłkową moją ulubioną i piwko, i to było kul. Nie ma jak knajpa w egipskim klimacie w sercu rumuńskiej stolicy.
Jak odwiózł nas do domu mieliśmy 15 min.na ogarnięcie się a potem byłam umówiona się z audytorką ode mnie z pracy (przyjechali na 2 miesiące na audyt korporacyjny ze Szwajcarii). Akurat do niej przyjechał chłopak na weekend, więc poszliśmy najpierw na kolację a potem na imprezę. Tym razem nie widziałam się z Ivą w weekend, bo pojechała do Bratysławy, ale już wróciła, przywiozła karaoke na play station i wysłała zaproszenie na sobotnie karaoke u niej :)
Na kolacji byliśmy w Caru cu bere (jedno z najstarszych miejsc w Bukareszcie) i zabiorę tam każdego, kto tylko mnie odwiedzi, bo nie dość, że miejsce jest bardzo klimatyczne, to w dodatku mają pyszne i tanie jedzenie. Ja jadłam zupę z fasoli i w boczku w chlebku i sałatkę serową, która powinna się nazywać neverending cheese salad, tak dużo jej było, że nie mogłam skończyć. Naprawdę super! Właściwie to mieliśmy farta, bo nie robiliśmy rezerwacji na stolik, chcieliśmy tylko coś wypić przy barze a potem zjeść gdzieś indziej, ale akurat cudem stolik obok się zwolnił i mogliśmy go zająć. W międzyczasie zabawiali nas m.in. tancerze ludowymi, tancerze towarzyscy he, pochód kelnerów, którzy musieli obejść całą restaurację dookoła klaszcząc w rytm cyrkowej muzyki (ich miny mówiły same za siebie) a na koniec nie wiem skąd wzięli Pana Żywcem Przeniesionego Z Bajki, w smokingu i meloniku grał na katarynce na której siedziały trzy papugi. żywe! Oto wnętrze, trzeba zobaczyć na żywo, jeszcze lepsze!
Trochę się przejadłam, ale na szczęście Ludvinie ma małe problemy z orientacją i zanim znaleźliśmy klub w którym chcieliśmy poimprezować potem, błądziliśmy 40 min. po uliczkach starego miasta. Miałam okazję przetrawić kolację i porobić kilka zdjęć. Na przykład tak wygląda główna imprezowa ulica Bukaresztu:
Trzy lata temu podczas remontu odnaleźli jakieś ruiny/mury pod ziemią, do tej pory nie mogą zdecydować co z tym zrobić, więc nie robią nic. Zdecydowanie wygląda to lepiej pod śniegiem niż latem jak wszyscy zasypują to śmieciami.
Klub, który w końcu znaleźliśmy to control (chyba od filmu o joy division, fajna muzyka i jak się okazało potem dwie minuty od domku, więc już wiem jaki jest mój ulubiony klub w tym mieście :)
A to Ludivine i jej chłopak Jeremy, Francuzi, bardzo fajni, objeżdżają wszystkie festiwale z muzyką metalową w Europie, ale w tym roku wybiorą się też z nami na off festival do mysłowic
Niedziela też była intensywna - intensywny odpoczynek; gotowałam chińszczyznę 4 godziny, porozwiązywałam se krzyżówki w claudi i świecie kobiety (Tycek dostarczył mi polską prasę...he) potem miałam drzemkę a wieczorem obejrzeliśmy seks w wielkim mieście do końca.
Dziś jeszcze tylko film i jestem wolna! Od jutra nowy serial czeski - Sanitka.
Jeszcze muszę dodać, że dziś Smok wrócił z urlopu i powiedział, że o 2.30 mogę wyjść do domu, skoro mam gościa. Muszę to zapisać, bo to historyczne wydarzenie i pół piętra była w ciężkim szoku. Ciężkim serio.
środa, 3 lutego 2010
W drodze do pracy - fotoreportaż
wtorek, 2 lutego 2010
Koniec z Bukaresztem
Postanowiłam, że skoro już dogłębnie wyczerpałam temat miasta, będę pisać bloga o gotowaniu.
Dziś zrobiłam kolejną piccę :
Oraz zjadłam humusa, który można znaleźć na zdjęciu na którymś z postów ze stycznia. (A może raczej bloga o jedzeniu powinnam napisać?:)
Ponadto w pracowniczej lodówce czeka na mnie pilaw, którego dziś nie zdążyłam zjeść. Z emocji nie zdążyłam, bo miałam pierwszą prezentację przed kontrolerem i byłam przejęta. A potem jak już emocje opadły (well done, gooood job) zagadałam się z audytorką (którą spotkałam na imprezie w sobotę, i przy okazji umówiłyśmy się na kolejną sobotę na wspólne wyjście). Nie wiem czy można się zadawać z audytorami podczas audytu korporacyjnego? Pewnie i na to mają procedury.
Potem się zagadałam z Mariną z biurka obok i pokazywałam jej zdjęcia mojej piccy z wczoraj na blogu. I powiedziałam, że też ją dam na bloga i ona się zgodziła, ale dopiero w piątek jak już będzie po fryzjerze he, więc będzie kolejne zdjęcie z serii frajdejnajtfiwer w pracy. To Marina, uczy mnie rumuńskiego i jest b.b.b. fajna :)
Na dodatek chciałam przyszpanować i jak wychodziłam powiedziałam "la revedere" chłopakom z recepcji i też się z nimi zagadałam na temat języka rumuńskiego i polskiego. I to wszystko pewnie dlatego, że dziś miałam silne postanowienie wyjścia z pracy wcześniej, tzn. nie wcześniej, tylko o normalnej porze...Nie udało się, wyszłam o średnio normalnej (19), czyli nie aż tak nienormalne jak w piątek (22.15 - w dodatku dowiedziałam się, że za to powinnam dostać voucher na taksówkę! a nie drałować po nocach na nogach. (Bo to oczywiście coś innego niż wracanie na nogach o 3 rano z biby :)
No ale na szczęście Rodiki nie ma do końca tygodnia, więc jeszcze trzy dni wychodzenia normalnie przede mną. Potem muszę z nia porozmawiać.
Wiem, że mogłabym coś więcej napisać na tym moim blogu o gotowaniu, ale obiecuję, że jak tylko skończę sex w wielkim mieście (oglądać he) będę miała na to więcej czasu. Jeszcze tylko pół sesonu 5 i cały 6, więc w następnym tygodniu może jakiś przepis umieszczę :)
Dobra na koniec jeszcze się poskarżę; ONI w ogóle nie odśnieżają chodników i bocznych uliczek, nie użwają soli, piasku ani żadnych innych metod ułatwiających pieszym poruszanie się w terenie. Jest ciężko, zamiast 10 minut idę do pracy 30, a jest coraz gorzej, bo śniegu i lodu wciąż przybywa.
Ale koniec narzekania, jeszcze tylko 3 dni i nareszcie wizyta pierwszego Gościa z kraju :)
Gościu mój drogi nie zapomnij o polskim chlebie i gazetach :)
Jak się da jeszcze gdzieś krupnik wcisnąć, będzie idealnie!
Dziś zrobiłam kolejną piccę :
Oraz zjadłam humusa, który można znaleźć na zdjęciu na którymś z postów ze stycznia. (A może raczej bloga o jedzeniu powinnam napisać?:)
Ponadto w pracowniczej lodówce czeka na mnie pilaw, którego dziś nie zdążyłam zjeść. Z emocji nie zdążyłam, bo miałam pierwszą prezentację przed kontrolerem i byłam przejęta. A potem jak już emocje opadły (well done, gooood job) zagadałam się z audytorką (którą spotkałam na imprezie w sobotę, i przy okazji umówiłyśmy się na kolejną sobotę na wspólne wyjście). Nie wiem czy można się zadawać z audytorami podczas audytu korporacyjnego? Pewnie i na to mają procedury.
Potem się zagadałam z Mariną z biurka obok i pokazywałam jej zdjęcia mojej piccy z wczoraj na blogu. I powiedziałam, że też ją dam na bloga i ona się zgodziła, ale dopiero w piątek jak już będzie po fryzjerze he, więc będzie kolejne zdjęcie z serii frajdejnajtfiwer w pracy. To Marina, uczy mnie rumuńskiego i jest b.b.b. fajna :)
Na dodatek chciałam przyszpanować i jak wychodziłam powiedziałam "la revedere" chłopakom z recepcji i też się z nimi zagadałam na temat języka rumuńskiego i polskiego. I to wszystko pewnie dlatego, że dziś miałam silne postanowienie wyjścia z pracy wcześniej, tzn. nie wcześniej, tylko o normalnej porze...Nie udało się, wyszłam o średnio normalnej (19), czyli nie aż tak nienormalne jak w piątek (22.15 - w dodatku dowiedziałam się, że za to powinnam dostać voucher na taksówkę! a nie drałować po nocach na nogach. (Bo to oczywiście coś innego niż wracanie na nogach o 3 rano z biby :)
No ale na szczęście Rodiki nie ma do końca tygodnia, więc jeszcze trzy dni wychodzenia normalnie przede mną. Potem muszę z nia porozmawiać.
Wiem, że mogłabym coś więcej napisać na tym moim blogu o gotowaniu, ale obiecuję, że jak tylko skończę sex w wielkim mieście (oglądać he) będę miała na to więcej czasu. Jeszcze tylko pół sesonu 5 i cały 6, więc w następnym tygodniu może jakiś przepis umieszczę :)
Dobra na koniec jeszcze się poskarżę; ONI w ogóle nie odśnieżają chodników i bocznych uliczek, nie użwają soli, piasku ani żadnych innych metod ułatwiających pieszym poruszanie się w terenie. Jest ciężko, zamiast 10 minut idę do pracy 30, a jest coraz gorzej, bo śniegu i lodu wciąż przybywa.
Ale koniec narzekania, jeszcze tylko 3 dni i nareszcie wizyta pierwszego Gościa z kraju :)
Gościu mój drogi nie zapomnij o polskim chlebie i gazetach :)
Jak się da jeszcze gdzieś krupnik wcisnąć, będzie idealnie!
poniedziałek, 1 lutego 2010
Mamałyga
Subskrybuj:
Posty (Atom)