Na początek chleb, pierwszy w życiu, więc proszę wybaczyć dziurę z boku.
Rumuńska restauracja:
Restauracja Caru cu bere po raz setny:
a w niej pozostałości z zupy fasolowej w chlebie, kulki serowe i piwko
Tycek i dwa symbole Bukaresztu; kable i parlament
Drzewo w domu, bez komentarza
Park Cismigiu
a w niej pozostałości z zupy fasolowej w chlebie, kulki serowe i piwko
Tycek i dwa symbole Bukaresztu; kable i parlament
Drzewo w domu, bez komentarza
Park Cismigiu
Właśnie sobie rozcięłam palca myjąc gary. Oczywiście w pierwszym odruchu miałam biec do Serbów, żeby wezwali karetkę i że do szpitala szyć, ale 3 plaster już nie przemaka tak bardzo, więc ochłonęłam. Piszę to tylko po to, żeby pamiętać, żeby nigdy więcej nie dać się wrobić w mycie jak jest kolej Tycka. Tycek nie może myć garów, bo wyszedł na kolację służbową, a jutro ma siłownie no i po prostu nie ma biedak czasu :]
Ja dziś wyszłam z pracy o 17.30 i dziwnie się czułam, na polu jasno, w domu pusto, więc poszłam sobie kupić spodnie. I udało mi się też kupić sobie 3 nowe kolczyki do ucha, i nie mogę się zdecydować, który jutro założyć do pracy, a mam dwie rozmowy rekrutacyjne, więc muszę wyglądać ładnie.
Oprócz tego w międzyczasie do Buku przyszła wiosna, trochę się nam udało pospacerować . W zeszłą niedziele poszliśmy na zupkę fasolową w chlebku i zamówiliśmy kulki serowe, które jak się popiło piwkiem i zamknęło oczy pozwalały przenieść się na chwilę do czeskiej hospody z serem smażonym i gambrinuskiem, mmmmmm. W piątek potańczyć – znalazłyśmy z dziewczynami super knajpę do balowania, w sumie wyglądem przypomina guinness z Saczą, więc stencz, ale swojska, a muzyka też kul, więc zabalowałyśmy z Madaliną do 4 rano. Mój chłop był nie lepszy – wrócił do domu godzinę po mnie z urodzin koleżanki :>
Były też moje urodziny, które spędziłam na romantycznej kolacji przy butelce wina i pysznym jedzeniu. Nie będę opisywać jak było pyszne, bo staram się nie myśleć o jedzeniu i gotowaniu, bo ostatnio mam problemy z opanowaniem się i jem wszystko co widzę a potem leżę i nie mogę się ruszyć. Nie jest to najlepsza strategia przed nadchodzącym wielkimi krokami latem…
Ale jak już zaczęłam o jedzeniu, to napiszę tylko, że upiekłam pierwszy w życiu chleb. Był przepyszny (w sumie mając do wyboru rumuńskie pieczywo, nawet zakalec byłby pyszny). Ale naprawdę wyszedł, chrupiąca skórka i taki smaczny. Nie chciał wyrosnąć w foremce dziad, ale potem w piekarniku dał radę. Wcięliśmy cały z masełkiem i boczkiem i dziś miałam się zabierać za kolejny, ale za bardzo mnie ręka boli od palca, więc nici z chleba, trza będzie jeść grysik z masłem i cynamonem.
W dodatku wielkiego odliczania ciąg dalszy; miesiąc do tygodniowych wakacji w pięknie położonym, malowniczym miasteczku na południu Polski; 6 miesięcy do powrotu do POLSKI NA ZAWSZE (tzn. może niekoniecznie, ale przynajmniej na jakiś czas); i tylko 5 dni do realizacji mojego prezentu urodzinowego, czyli wycieczki 2 dniowej wyprawy w góry – Poiana Brasov.
Wybaczcie, że tak wolno piszę, ale palec coraz bardziej boli i krew kapie na klawiaturę (to tak, żeby dodać dramatyzmu), więc wymaluję sobie paznokcie i pójdę spać chyba. Przez to przesilenie wiosenne jakaś zmęczona jestem, a pochwalę się, że dziś weszłam po schodach do pracy na 9 piętro.
I jeszcze poszlimy na koncert Parov Stelar, bo miałam bilety z pracy. Koncert wspaniały, ale niestety wspaniali rumuńscy organizatorzy sprzedali dwa razy więcej biletów niż namiot w którym był koncert mógł pomieścić, więc w pewnym momencie nie dość, że nie dało się nawet kiwać głową, to nie można było do namiotu wejść a co gorsza z niego wyjść. O czym warto wspomnieć namiot postawili na środku obiektu ponizej (w razie pożaru wszyscy usmażyliby się jak w wielkim woku). Po 25 minutach przepychania się udało się nam przebić na schody, tylko Tycek z Goranem się zagubili w poszukiwaniu tła tła (toi toi) i piwa, ale to już nie nowość.
Ja dziś wyszłam z pracy o 17.30 i dziwnie się czułam, na polu jasno, w domu pusto, więc poszłam sobie kupić spodnie. I udało mi się też kupić sobie 3 nowe kolczyki do ucha, i nie mogę się zdecydować, który jutro założyć do pracy, a mam dwie rozmowy rekrutacyjne, więc muszę wyglądać ładnie.
Oprócz tego w międzyczasie do Buku przyszła wiosna, trochę się nam udało pospacerować . W zeszłą niedziele poszliśmy na zupkę fasolową w chlebku i zamówiliśmy kulki serowe, które jak się popiło piwkiem i zamknęło oczy pozwalały przenieść się na chwilę do czeskiej hospody z serem smażonym i gambrinuskiem, mmmmmm. W piątek potańczyć – znalazłyśmy z dziewczynami super knajpę do balowania, w sumie wyglądem przypomina guinness z Saczą, więc stencz, ale swojska, a muzyka też kul, więc zabalowałyśmy z Madaliną do 4 rano. Mój chłop był nie lepszy – wrócił do domu godzinę po mnie z urodzin koleżanki :>
Były też moje urodziny, które spędziłam na romantycznej kolacji przy butelce wina i pysznym jedzeniu. Nie będę opisywać jak było pyszne, bo staram się nie myśleć o jedzeniu i gotowaniu, bo ostatnio mam problemy z opanowaniem się i jem wszystko co widzę a potem leżę i nie mogę się ruszyć. Nie jest to najlepsza strategia przed nadchodzącym wielkimi krokami latem…
Ale jak już zaczęłam o jedzeniu, to napiszę tylko, że upiekłam pierwszy w życiu chleb. Był przepyszny (w sumie mając do wyboru rumuńskie pieczywo, nawet zakalec byłby pyszny). Ale naprawdę wyszedł, chrupiąca skórka i taki smaczny. Nie chciał wyrosnąć w foremce dziad, ale potem w piekarniku dał radę. Wcięliśmy cały z masełkiem i boczkiem i dziś miałam się zabierać za kolejny, ale za bardzo mnie ręka boli od palca, więc nici z chleba, trza będzie jeść grysik z masłem i cynamonem.
W dodatku wielkiego odliczania ciąg dalszy; miesiąc do tygodniowych wakacji w pięknie położonym, malowniczym miasteczku na południu Polski; 6 miesięcy do powrotu do POLSKI NA ZAWSZE (tzn. może niekoniecznie, ale przynajmniej na jakiś czas); i tylko 5 dni do realizacji mojego prezentu urodzinowego, czyli wycieczki 2 dniowej wyprawy w góry – Poiana Brasov.
Wybaczcie, że tak wolno piszę, ale palec coraz bardziej boli i krew kapie na klawiaturę (to tak, żeby dodać dramatyzmu), więc wymaluję sobie paznokcie i pójdę spać chyba. Przez to przesilenie wiosenne jakaś zmęczona jestem, a pochwalę się, że dziś weszłam po schodach do pracy na 9 piętro.
I jeszcze poszlimy na koncert Parov Stelar, bo miałam bilety z pracy. Koncert wspaniały, ale niestety wspaniali rumuńscy organizatorzy sprzedali dwa razy więcej biletów niż namiot w którym był koncert mógł pomieścić, więc w pewnym momencie nie dość, że nie dało się nawet kiwać głową, to nie można było do namiotu wejść a co gorsza z niego wyjść. O czym warto wspomnieć namiot postawili na środku obiektu ponizej (w razie pożaru wszyscy usmażyliby się jak w wielkim woku). Po 25 minutach przepychania się udało się nam przebić na schody, tylko Tycek z Goranem się zagubili w poszukiwaniu tła tła (toi toi) i piwa, ale to już nie nowość.
Tu geniusze postawili namiot:
Ilonko,na szczęście prawie nie widzimy, że piszesz wolno, natomiast widzimy, że piszesz rzadko.
OdpowiedzUsuń