czwartek, 30 września 2010
9 miesięcy w Buku
Tak czy siak chciałam podsumować tydzień, ale chyba nie za bardzo mam wenę. Więc tylko wymienie:
- przyjechała nowa dziewczyna do naszego działu, Jelena z Serbii mieszka naprzeciw mnie na tym samym piętrze, jest z chłopakiem, więc może zaprosimy ich na karty w sobotę :P
- ułożyłam w końcu puzzle, najgorzej poszło z niebem, ułożenie go to istne piekło, ale dałam radę powiedzmy
- panowie kończą remont bloku - dziś przed wyjściem do pracy wyznaczyłam Tyckowi misję, żeby przypomniał panom o naszym parapecie w sypialni - zapomnieli wymalować i posprzątać po sobie, ogólnie straszny syf za oknem - obiecali Tyckowi, ze to zrobią, jednak jedyne co zdążyli zrobić w czasie naszej nieobecności to rozebrać rusztowanie i wziąć od niego papierosa..
- w sobotę był pożegnalna impreza Agi, jeszcze o tym nie pisałam, ale w skrócie wyjeżdza do Barcelony - w ekspresowym tempie...a Nunu juz tam jest i pracuje
- w pracy dobrze - stary luksus, będę przeprowadzała pierwszą rekrutacje w życiu, więc muszę się nauczyć jak być groźną i zadawać pseudopsychologiczne pytania typu "daj mi przykład sytuacji w której musiałeś wybierać między planowaniem a działaniem" albo "jak sobie radzisz w pracy, która nie jest dla Ciebie wyzwaniem" i ulubione "jakie są Twoje mocne strony"
- odliczam czas do wakacji w Saczu dokładnie za 2 tygodnie, dzień i godzinę będę podchodzić do lądowania w Krakowie (miękkiego)
- dokładnie za 2 tygodnie, dwa dni i godzinę będę leżeć z misiakiem w łóżku i pić winko z mamą i Edytą i wołać Olę, żeby przyszła ze swojego pokoju pogadać z nami :)
piątek, 24 września 2010
Horoskopy - moje hobby
środa, 22 września 2010
Szoping, kabanos i gorączka zachodniego nilu
Ale wracając do szopingu, znalazłam takie piękne buty, idealne! i już miałam za nie zapłacić, ale okazało się, że akurat ten kolor jest dwa razy droższy od innych! czerne, szare i dwa rodzaje brązowych były tańsze niż moje niebieskie i to dwa razy!!!i nie kupiłam w końcu
hahaha właśnie chciałam sprawdzić czy żądam się piszę ż czy rz i pierwszy link jaki wyskakuje w googlach to: Żądam odszkodowania za plemniki w basenie, drugie też niczego sobie: "Jestem podobny do prezydenta i żądam ochrony!" a jak się wpisze rządam to wyskakuje: Rządam wolności słowa !!!
:P
Nie kupiłam butów, ale kupiłam sobie kabanosa i składniki na rumuńską sałatkę grecką, bo miała przyjść do nas Aga, bo okazało się, że zalała sąsiadkę, która zakazała jej korzystania z łazienki pod każdym względem (Aga nie daj się!)ale w końcu musiała zostać, bo właścicielowi musi oddać rano klucze, dziwne, że nie ma własnych...zapomniałam zapytać.
Kończąc już napiszę o mojej kolejnej obsesji - komary, które roznoszą gorączkę zachodniego nilu - ostatnio spędzają mi sen z powiek, nie dość, że co noc jakiś mąci mój sen, to jeszcze dostaliśmy mejla od pana z BHP z ostrzeżeniem, że gorączka dotarła do Rumunii i że komary niosą śmierć i że w ramach zabobiegania należy się nie dać ugryźć!!!ciekawe jak to zrobić! ja przed pójściem spać urządzam polowanie i krwawą jatkę, w zależności czy mam szkła ubrane czy nie czasem udaje się nawet dwa gady na raz upolować. http://www.wprost.pl/ar/?O=63134
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/rumunia-demonstracja-przeciwko-cieciom-plac,1,3699731,wiadomosc.html
aaaaaaa
niedziela, 19 września 2010
Transylwania II
W sobotę o 5 rano pobudka, bo musielismy złapać autobus do Sibu o 6.30, cudem znalazły się dwa miejsca, bo wszystkie inne były zarezerowane. Szwagropol to nie byłm ogólnie autobus w stanie rozsypki - jak wielkiej okazało się na trasie, gdzie kierowca zatrzymywał się prawie co pół godziny w niewiadomym dla nas celu, być może dolewał wody do chłodnicy, może czekał aż się silnik ostudzi, nie wiem, w każdym razie po sześciu godzinach integrującej wycieczki autobusem byliśmy w Sibiu. Miasteczko czyste, ciche i zadbane - w 2007 roku był Europejską Stolicą Kultury. Zakochałam się, może dlatego, że starówka bardzo przypominała mi Pragę. Przez dwa dni spacerowaliśmy po mieście, odwiedzaliśmy muzea i kościoły i jedliśmy regionalne jedzonko, jak na prawdziwych emerytów przystało.
W poniedziałek rano wyruszliśmy pociągiem do Sighişoary, najbardziej magicznego miejsca w Rumunii - ufortyfikowany średniowieczny gród. Trzeba tam być, żeby poczuć klimat, szczególnie spacerując po cytadeli nocą.
Po prawej na zdjęciu nasz pensjonacik, jak widać lokalizacja ujdzie :P i piękne pokoje i pani, która go prowadzi bardzo pomocna i robi pyszne śniadania.
Pomogła nam w negocjacjach z taksówkarzem, bo niestety nie było innej opcji dostania się do Biertanu, czyli wioski wpisanej na listę Unesco, w środku której znajduje się XV kościół warowny. O Biertanie raczej się nie wspomina, ale naprawdę warto było tam jechać - pan taksówkarz poczekał na nas godzinę aż wszystko zobaczmy (nawet zaliczyliśmy koncert organowy w kościele) a na koniec zabrał nas jeszcze do rezerwatu Breite, gdzie mają ponad 800 letnie dęby, które wyglądają jak z bajki albo z władcy pierścieni jak kto woli. Kozy też fajne były tam.
A to Biertan, ale niestety nie moje zdjęcie: http://www.trekearth.com/gallery/Europe/Romania/West/Alba/photo872783.htm
Po powrocie zwiedziliśmy jeszcze muzeum w Sighiszoarze, Tyckowi się oczy zaświeciły na widok makiety średniowiecznego grodu. Ja miałam swoją atrakcję robiąc zdjęcie figurki z zegara, za co groziła kara 2000 lei, ale warto było, ach ta adrenalina...
W środę rano w drodze powrotej postanowiliśmy zahaczyć jeszcze o Sinaię, bo ostatnio nie zdążyliśmy zwiedzić zamku Peles w środku. Tym razem się udało, czegoś takiego nie widziałam w życiu, no może pałac Dolmabahce robi podobne wrażenie, ale jest to coś co naprawdę trzeba zobaczyć będąc w Rumunii - już w XIX wieku mieli tam centralne odkurzarze i toalety ze spłukiwaniem wow! haha Mama miała rację :)
Leniwy weekend
Niestety moje zasoby energetyczne są na wyczerpaniu i boję się, że nie dokończę tego posta ani dwóch kolejnych, które miałam nadzieję stworzyć dziś. Wczoraj poszliśmy na rolki, potem sprzątaliśmy mieszkanie (tzn. ja a Tycek robił sobie popołudniową drzemkę, bo on z kolei obudził się o 7 rano, żeby kupić brzoskwinie i arbuza). Wieczorem poszliśmy na dni Bukaresztu, gdzie koncert dawał Leszek Możdzer i polski zespół Rock Loves Chopin, albo Koncert “Rock Loves Chopin”, w wykonaniu orkiestry Stołeczna Estrada (Warszawa). Możdzer był wspaniały a po koncercie zszedł ze sceny i usiadł obok nas wśród publiczności ach! Na zakończenie był pokaz fajerwerków, i czegoś takiego doświadczyłam pierwszy raz w życiu - fajerwerki były puszczane bezpośrednio nad naszymi głowami - zaraz przed budynkiem parlamentu, ale nie można było ich podziwiać, bo tony pyłu i odpadków spadały prosto na nas. Trzeba było zamykać oczy, żeby coś nie wpadło, ale najmąrzej było stamtąd uciec i tak też zrobiliśmy.
Dziś poszliśmy na FlugTag, czyli imprezę organizowaną przez redbulla- zawody w skoku do wody na pojazdach "latających" własnej produkcji.
Niestety tłumy, za głośno i cięzko było się dopchać do jakiegokolwiek dobrego punktu widokowego, więc po obejrzeniu 3 skoków zawróciliśmy w stronę domu. Jedna z zawodniczek, która "leciała" na własnoręcznie zrobionym pianinie wylądowała w szpitalu, bo zamiast upaść do wody, upadła na swoje pianinio...Brawo.
Potem zrobiłam naleśniki ze szpinakiem zapiekane z serem wędzonym mniam i ciasto marchewkowe, ale najbardziej się podjarałam surówką z tartej marchewki i jabłka, pysza, zdjadłam całą miskę.
Za godzinę kolejny koncert Możdzera, muszę szybko uzbierać energię, jeśli się nie uda nie szkodi, będę układać puzle z zamkiem Peles, bo kupiłam sobie we wtorek w Sinai i nie mogę się doczekać aż je ułożę. Czy ja jestem normalna?
piątek, 10 września 2010
Weekend
RYBY20 lutego - 20 marca
To czas obfitości w pełnym tego słowa znaczeniu. Ten wielki przypływ jest tylko dal Ciebie, możesz więc na chwilę się wyautować i pozwolić sobie cieszyć, bawić.
Dobra:)
czwartek, 9 września 2010
Morze Czarne w 6 dni
O 6 rano we wtorek wsiedliśmy w taksówkę i pojechaliśmy na dworzec PKP (przed odjazdem zaliczając śniadanie w makdonaldzie). W pociągu same pary, i raczej młodzi ludzie, wszyscy w drodze nad morze. Po 4 godzinach dotarliśmy do Konstancy, i na peronie od razu zatęskniliśmy za klimatyzowanym pociągiem, w cieniu dochodziło do 40 stopni... Zostawiliśmy bagaże w przechowalni i wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. W drodze z dworca do centrum miasta wtapialiśmy się w asfalt i wdychaliśmy zapach kanalizacji i kup. Miasto zrobiło na nas bardzo złe wrażenie. Jest to drugie co do wielkości miasto w Rumunii, ale pierwsze pod względem brzydoty i brudu. Liczyliśmy na to, że chociaż spacer po „starówce” zrekompensuje nam trudy przedzierania się w upale do centrum. Ale niestety, właściwie oprócz starego kasyna, nie ma tam nic do zobaczenia, a co dopiero do podziwiania. Nawet zwiedziliśmy muzeum geologiczne, gdzie jedyna ciekawa ekspozycja to monety i banknoty z różnych krajów (mieli nawet czerwoną stówkę z PL).
Po trzech godzinach byliśmy z powrotem na dworcu kombinując jak tu dostać się Do Venus, gdzie mieliśmy zarezerwowany hotel. W końcu znaleźliśmy bus do Mangalii (całą drogę czyli 30 km przespałam :P a potem taksówką z Mangalii dotarliśmy do Venus i naszego hotelu. Byliśmy padnięci, głodni i spoceni, więc klimatyzowany pokój z dużym łóżkiem był najwspanialszą rzeczą w tym dniu.
Przed kolejne trzy dni plażowaliśmy, graliśmy w remika, jedliśmy arbuzy, brzoskwinie i melony i piliśmy winko. Przeżyliśmy mały szok, bo śniadanie wliczone w cenę noclegu, to nie bufet, tylko papierowe pieniądze, za które należało sobie kupić śniadanie w hotelowej restauracji, i było to trochę uciążliwe, bo nie dość, że kelnerzy podchodzili do stolika raz na pół godziny, to trzeba było wszystko zamawiać osobno: masło, chleb, jajko, ogórek , pomidor, ser, kawa, mleko itd. Więc dopiero po czterech dniach doszliśmy do wprawy w zamawianiu, tak, że niczego nam nie brakowało i byliśmy najedzeni.
Kolejną atrakcją hotelu była para tancerzy, którzy codziennie dawali pokaz salsy przy hotelowym basenie, żeby zachęcić gości do pobierania u nich lekcji salsy, czyli dirty dancing w wydaniu rumuńskim hehe. Nie rozumiem dwóch rzeczy: jak można cały dzień spędzać w zasikanym basenie, jak ma się cieplutkie morze i piaszczystą plażę po drugiej stronie ulicy, a druga rzecz której nie mogłam pojąc, to kto zatrudnił tych tancerzy, bo naprawdę uwierzcie mi, my zatańczylibyśmy lepiej tę salsę z Tyckiem, a taniec w parze, nie jest naszą najmocniejszą stroną.
W sobotę przyjechała Madalina z Oktawem i jak już poplażowaliśmy zabrali nas autem do Vama Veche – wioska nad morzem przy granicy z Bułgarią, która w trakcie wakacji zamienia się w niekomercyjny kurort dla młodych, wszyscy są wyluzowani, można rozbić się z namiotem na plaży i imprezować gdzie tylko się chce i jak tylko się chce Jest pełno knajp, barów, małych hotelików i pełno ludzi. Tyckowi najbardziej spodobała się impreza na plaży pod totemem, gdzie bawiło się kilkaset osób. Niestety nie było nad dane zabawic tam dłużej, więc po kolacji i 2 piwkach i 3 tequilach z bólem serca wróciliśmy do Venus.
W niedzielę poleniuchowaliśmy na plaży, ale fale były olbrzymie, więc cały czas ratownicy wyganiali wszystkich z wody, bo musieli kogoś szukać. Potem obiad w stylu rumuńskim mamałyga z bryndzą i śmietaną i ursus i sru do Constanty i do pociągu :) Przez 4 godziny gralśmy z Tyckiem i Madaliną w makao i remika, więc droga szybko minęła.
Ogólnie w 6 dni udało nam się zobaczyć Constantę, Venus, Mangalię, Jupitera, Venus i Vama Veche. Udało nam się opalić, popływać, zmęczyć się i odpocząc a mnie dodatkowo udało się złoić Tyckowi dupę w remika!
Tycek widział więcej, a mianowicie wschód słońca, który wygląda jak zachód, ale Rumunii z racji tego, że są na wschodzie nie mają zachodu słońca:)
Dobra jeszcze jedno zdjęcie (starówka w Constanty) i idziemy oglądać Dextera.
Wrzesień w Buku
Na razie mam plan napisać post o wyprawie nad morze Czarne, mam nadzieję, że uda mi się dziś. Choć nie mam wielkiej pewności, bo idziemy za godzinę na kolację z Ivą i jakąs ekipą Czechów, yeaaaah. Tycek kręci nosem, że będziemy gadać po czesku, ale wypije kilka piw, to pewnie zacznie gadać z nami. Jak wrócimy z kolacji musimy się spakować, bo jutro po pracy idziemy na koncert The Wailers, a w sobotę o 6 rano wyruszamy w kolejną wyprawę do Transylwanii, tym razem do Sibiu i Sighisoary.
Po powrocie znad morza udało mi się wreszcie wybrać do Agnieszki na drinka z likierem Beirao, Agnieszka ma śliczne mieszkanie, ale mniej ślicznego właściciela, który jest liderem jakiegoś zespołu, bardzo znanego i popularnego tutaj, cały czas jest poza Bukaresztem, bo na przydkład nagrywa teledysk i zapomina sobie zapłacić rachunki, więc czasem im coś odetną, ostatnio dostęp do internetu :P
Aha, w ten sam dzień, tylko, że wcześniej wybraliśmy się z Madaliną i Tyckiem do Decathlonu, bo Mada chciała się poradzić w sprawie kupna rolek. I jakimś cudem udało się też namówić Tycka i kupił piękne czerwono-czarne rollerblady.
Tydzień temu stawiał pierwsze kroki na rolkach w parku Cismigiu, a przedwczoraj już sam śmigał pod łukiem triumfalnym, a ja międzyczasie uczyłam Madalinę.
Poniżej filmik, który nakręciłam, żeby pokazać jakie super mają warunki do jazdy na rolkach. I to w centrum miasta!.....Nie mogę znaleźć kabla, więc nie będzie filmu :) Nie mam czasu go szukać, bo już 9 (wróciliśmy z kolacji), muszę szybko napisać posta o morzu i zaczać się pakować.
Jeszcze tylko napiszę, że wczoraj poszliśmy na sziszę i gołąb zrobił kupę na Tycka jak próbował mnie namówić na drugie piwo. Potraktowaliśmy to jako znak, żeby wrócić do domu i graliśmy w remika :)
A jeszcze tak na pamiątkę dodam zdjęcia z remontu bloku, jakby ktoś był zainteresowany.a
i kable, bo dawno nie dodawałam :)
A tu jedzonko dobre co zrobiłam: