niedziela, 18 kwietnia 2010

11-15 kwietnia w Bukareszcie

W ostatni dzień w polszy w sobotę posiedzieliśmy na Kaźmirzu do późna z Terenią i jej chłopem, Grubym i Ilonką (która miała urodziny jak się okazało) i potem jeszcze Elusia z Wojtkiem dojechali, bo wracali z Poznania i było tak miło. Dostałam jakiegoś słowotoku i nie pozwalałam innym dojść do słowa, ale chyba chciałam się wygadać po polsku na zaś, więc wybaczcie mi! Potem pojechaliśmy jeszcze do Apteki, zrobić zapasy awiomarinu i loperamidu (hehe pewnie się przyda podczas wyprawy do Turcji) no i jak wyjeżdżałam spod tej apteki uderzyłam oczywiście dupką mojego auta w słupek, no ale nie ma wgniecenia wiec git! I jeszcze zapiekankę z Placu Nowego zjadłam dwa gryzy:


No i o 5 rano trza było wstać, bo samolot o 6.40, ale byłam na lotnisku 6.10 do odprawy i niestety okazało się, że jestem ostatnia i nie ma dla mnie miejsca, bo Lufthansa sprzedała za dużo biletów! I jeszcze mi kazali na 8 kg nadbagażu płacić, bo przecież musiałam zapakować woka, wino i 3 pary zasłon, bo przecież bym się bez nich nie obeszła... No ale przez to zamieszanie zapomnieli o pieniądzach i w końcu jakieś mi tam miejsce znaleźli. Byłam b. zmęczona, bo w nocy nie spałam, więc sobie trochę podrzemałam w samolocie. W Monachium zaczęłam płakać i płakałam całą drogę do Bukaresztu, cały czas w autobusie i dwie godziny po powrocie do domu. Nie mogłam przestać. Poszłam więc do kina na 'Co nas kręci co nas podnieca', potem zmieniłam zasłony w całym mieszkaniu i to mi trochę pomogło, przestałam płakać. W poniedziałek było strasznie, ciężko wrócić po 9 dniach obijania się do tego samego bagna, hehe żartuję, wszyscy byli bardzo kochani i pytali jak tam i byli b. ciekawi jak to wygląda w Polsce. Niestety nie byłam w stanie mówić bo od razu oczy się mokre robiły, więc zatraciłam się w pracy. W środę poszłam z Mariną i Iriną na lancz do knajpki obok biura i jadłam pyszną sałatkę.


A to Irina, bo Marię już znacie heh drodzy czytelnicy:



Po pracy przespacerowałam się pod ambasadę polską, żeby zapalić świeczkę (oczywiście pod ambasadą się zorientowałam, że jej nie kupiłam). No ale jak wróciłam na mieszkanie zobaczyłam na blogu polkiwbukareszcie, że jutro o 20 jest spotkanie Polaków pod ambasadą, żeby wspólnie zapalić znicz i uczcić pamięć ofiar. Więc polazłam, oczywiście miałam nadzieję, że uda mi się poznać jakiś ziomów, bo to pierwsza okazja taka, ale sie przeliczyłam, bo były same rodziny z dziećmi i raczej starsze towarzystwo i nikt nie chciał się ze mną zapoznać...No to zapaliłam znicz i poszłam sobie.


W czwartek po pracy poszłam z Ivą i Bertą na kolację i jadłam pysznego bakłażana zapiekanego z pomidorami i mozarella, i narąbałam się 3 lampkami wina. Umierałam w piątek w pracy. To jest niesprawiedliwe... no ale fajnie było, pośmiałyśmy się i doszłyśmy do wniosku, że mentalnie ja mam 12 lat a Iva 16 :) tylko Berta wyszła na normalną, może dlatego bierze ślub za miesiąc :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...