niedziela, 27 marca 2011
sobota, 26 marca 2011
Godzina zero wybije za godzinę
To już dziś! Chleb w piekarniku, auto przyjedzie za godzinę, palec zoperowany bez nadmiernej utraty krwi - w końcu jestem na 7 sezonie chirurgów to się czegoś nauczyłam:)
Tycek wczoraj zrobił prowiant na wycieczke - piwa, paluszki i ciastka oraz co najważniejsze mapa, bo jak już dotrzemy do tego miejsca, które nie istnieje na mapie google, trzeba będzie sobie jakoś radzić. Wieś nazywa się Magura, więc swojsko, okolice wyglądają też swojsko. Nareszcie las, świeże powietrze i ruch (w moim przypadku).
Tycek wczoraj zrobił prowiant na wycieczke - piwa, paluszki i ciastka oraz co najważniejsze mapa, bo jak już dotrzemy do tego miejsca, które nie istnieje na mapie google, trzeba będzie sobie jakoś radzić. Wieś nazywa się Magura, więc swojsko, okolice wyglądają też swojsko. Nareszcie las, świeże powietrze i ruch (w moim przypadku).
piątek, 25 marca 2011
TU jedziemy jutro
Gotuję w parowarze ryż i pierś z kurczaka i zrobiłam do tego sos śmietanowo cebulowo pleśniowy. Czekam na kuriera i jestem uziemiona, bo tak to bym pewnie poszła kupić prowiant na wycieczkę jutrzejszą. Kurier miał być trochę później niż 14sta, więc przyjedzie do domu a nie do pracy, ale już jest 19.22, więc pytam, ileż można czekać na rumuńskiego kuriera?
Zaczynam jeść, założe się, że przyjdzie dziad jak zacznę jeść...
Zaczynam jeść, założe się, że przyjdzie dziad jak zacznę jeść...
Nie moge sie doczekac...
weekendu. Jutro rano pan z wypozyczalni przywiezie nam auto i wyruszamy na podboj Rumunii po raz czwarty. Jestem tak podjarana, ze wstalam o 6 rano i upieklam znowu chleb, chcialam wziac troche do pracy, i zostaly 3 bidne kromeczki, prawie caly zjedlismy z maslem mniam mniam.
Poza tym slonce swieci i ma byc 18 stopni. Juhuuuu, ale fcyke, ze bedziemy miec auto, bedzie mozna wszedzie jechac! Chociaz rumunskie autobusy miedzywsiowe, obwieszone cale proporczykami, w ktorych leci caly czas morena morena morena tez ciekawe przezycie.
Dzis jako, ze to moj ostatni dzien na tym stanowisku (od poniedzialu wraca z marcierzynskiego dziewczyna, ktora zastapilam) postanowilam sobie zrobic dzien wewnetrzny i ogladac zdjecia i siedziec na necie hehe zobaczymy.
Poza tym slonce swieci i ma byc 18 stopni. Juhuuuu, ale fcyke, ze bedziemy miec auto, bedzie mozna wszedzie jechac! Chociaz rumunskie autobusy miedzywsiowe, obwieszone cale proporczykami, w ktorych leci caly czas morena morena morena tez ciekawe przezycie.
Dzis jako, ze to moj ostatni dzien na tym stanowisku (od poniedzialu wraca z marcierzynskiego dziewczyna, ktora zastapilam) postanowilam sobie zrobic dzien wewnetrzny i ogladac zdjecia i siedziec na necie hehe zobaczymy.
poniedziałek, 21 marca 2011
Witojcie
To najpierw będą zdjęcia, a opis na dole, bo mi się nie chce ich zsuwać na dół, bo mam wymalowane paznkocie.
Na początek chleb, pierwszy w życiu, więc proszę wybaczyć dziurę z boku.
Rumuńska restauracja:
Na początek chleb, pierwszy w życiu, więc proszę wybaczyć dziurę z boku.
Rumuńska restauracja:
Restauracja Caru cu bere po raz setny:
a w niej pozostałości z zupy fasolowej w chlebie, kulki serowe i piwko
Tycek i dwa symbole Bukaresztu; kable i parlament
Drzewo w domu, bez komentarza
Park Cismigiu
a w niej pozostałości z zupy fasolowej w chlebie, kulki serowe i piwko
Tycek i dwa symbole Bukaresztu; kable i parlament
Drzewo w domu, bez komentarza
Park Cismigiu
Właśnie sobie rozcięłam palca myjąc gary. Oczywiście w pierwszym odruchu miałam biec do Serbów, żeby wezwali karetkę i że do szpitala szyć, ale 3 plaster już nie przemaka tak bardzo, więc ochłonęłam. Piszę to tylko po to, żeby pamiętać, żeby nigdy więcej nie dać się wrobić w mycie jak jest kolej Tycka. Tycek nie może myć garów, bo wyszedł na kolację służbową, a jutro ma siłownie no i po prostu nie ma biedak czasu :]
Ja dziś wyszłam z pracy o 17.30 i dziwnie się czułam, na polu jasno, w domu pusto, więc poszłam sobie kupić spodnie. I udało mi się też kupić sobie 3 nowe kolczyki do ucha, i nie mogę się zdecydować, który jutro założyć do pracy, a mam dwie rozmowy rekrutacyjne, więc muszę wyglądać ładnie.
Oprócz tego w międzyczasie do Buku przyszła wiosna, trochę się nam udało pospacerować . W zeszłą niedziele poszliśmy na zupkę fasolową w chlebku i zamówiliśmy kulki serowe, które jak się popiło piwkiem i zamknęło oczy pozwalały przenieść się na chwilę do czeskiej hospody z serem smażonym i gambrinuskiem, mmmmmm. W piątek potańczyć – znalazłyśmy z dziewczynami super knajpę do balowania, w sumie wyglądem przypomina guinness z Saczą, więc stencz, ale swojska, a muzyka też kul, więc zabalowałyśmy z Madaliną do 4 rano. Mój chłop był nie lepszy – wrócił do domu godzinę po mnie z urodzin koleżanki :>
Były też moje urodziny, które spędziłam na romantycznej kolacji przy butelce wina i pysznym jedzeniu. Nie będę opisywać jak było pyszne, bo staram się nie myśleć o jedzeniu i gotowaniu, bo ostatnio mam problemy z opanowaniem się i jem wszystko co widzę a potem leżę i nie mogę się ruszyć. Nie jest to najlepsza strategia przed nadchodzącym wielkimi krokami latem…
Ale jak już zaczęłam o jedzeniu, to napiszę tylko, że upiekłam pierwszy w życiu chleb. Był przepyszny (w sumie mając do wyboru rumuńskie pieczywo, nawet zakalec byłby pyszny). Ale naprawdę wyszedł, chrupiąca skórka i taki smaczny. Nie chciał wyrosnąć w foremce dziad, ale potem w piekarniku dał radę. Wcięliśmy cały z masełkiem i boczkiem i dziś miałam się zabierać za kolejny, ale za bardzo mnie ręka boli od palca, więc nici z chleba, trza będzie jeść grysik z masłem i cynamonem.
W dodatku wielkiego odliczania ciąg dalszy; miesiąc do tygodniowych wakacji w pięknie położonym, malowniczym miasteczku na południu Polski; 6 miesięcy do powrotu do POLSKI NA ZAWSZE (tzn. może niekoniecznie, ale przynajmniej na jakiś czas); i tylko 5 dni do realizacji mojego prezentu urodzinowego, czyli wycieczki 2 dniowej wyprawy w góry – Poiana Brasov.
Wybaczcie, że tak wolno piszę, ale palec coraz bardziej boli i krew kapie na klawiaturę (to tak, żeby dodać dramatyzmu), więc wymaluję sobie paznokcie i pójdę spać chyba. Przez to przesilenie wiosenne jakaś zmęczona jestem, a pochwalę się, że dziś weszłam po schodach do pracy na 9 piętro.
I jeszcze poszlimy na koncert Parov Stelar, bo miałam bilety z pracy. Koncert wspaniały, ale niestety wspaniali rumuńscy organizatorzy sprzedali dwa razy więcej biletów niż namiot w którym był koncert mógł pomieścić, więc w pewnym momencie nie dość, że nie dało się nawet kiwać głową, to nie można było do namiotu wejść a co gorsza z niego wyjść. O czym warto wspomnieć namiot postawili na środku obiektu ponizej (w razie pożaru wszyscy usmażyliby się jak w wielkim woku). Po 25 minutach przepychania się udało się nam przebić na schody, tylko Tycek z Goranem się zagubili w poszukiwaniu tła tła (toi toi) i piwa, ale to już nie nowość.
Ja dziś wyszłam z pracy o 17.30 i dziwnie się czułam, na polu jasno, w domu pusto, więc poszłam sobie kupić spodnie. I udało mi się też kupić sobie 3 nowe kolczyki do ucha, i nie mogę się zdecydować, który jutro założyć do pracy, a mam dwie rozmowy rekrutacyjne, więc muszę wyglądać ładnie.
Oprócz tego w międzyczasie do Buku przyszła wiosna, trochę się nam udało pospacerować . W zeszłą niedziele poszliśmy na zupkę fasolową w chlebku i zamówiliśmy kulki serowe, które jak się popiło piwkiem i zamknęło oczy pozwalały przenieść się na chwilę do czeskiej hospody z serem smażonym i gambrinuskiem, mmmmmm. W piątek potańczyć – znalazłyśmy z dziewczynami super knajpę do balowania, w sumie wyglądem przypomina guinness z Saczą, więc stencz, ale swojska, a muzyka też kul, więc zabalowałyśmy z Madaliną do 4 rano. Mój chłop był nie lepszy – wrócił do domu godzinę po mnie z urodzin koleżanki :>
Były też moje urodziny, które spędziłam na romantycznej kolacji przy butelce wina i pysznym jedzeniu. Nie będę opisywać jak było pyszne, bo staram się nie myśleć o jedzeniu i gotowaniu, bo ostatnio mam problemy z opanowaniem się i jem wszystko co widzę a potem leżę i nie mogę się ruszyć. Nie jest to najlepsza strategia przed nadchodzącym wielkimi krokami latem…
Ale jak już zaczęłam o jedzeniu, to napiszę tylko, że upiekłam pierwszy w życiu chleb. Był przepyszny (w sumie mając do wyboru rumuńskie pieczywo, nawet zakalec byłby pyszny). Ale naprawdę wyszedł, chrupiąca skórka i taki smaczny. Nie chciał wyrosnąć w foremce dziad, ale potem w piekarniku dał radę. Wcięliśmy cały z masełkiem i boczkiem i dziś miałam się zabierać za kolejny, ale za bardzo mnie ręka boli od palca, więc nici z chleba, trza będzie jeść grysik z masłem i cynamonem.
W dodatku wielkiego odliczania ciąg dalszy; miesiąc do tygodniowych wakacji w pięknie położonym, malowniczym miasteczku na południu Polski; 6 miesięcy do powrotu do POLSKI NA ZAWSZE (tzn. może niekoniecznie, ale przynajmniej na jakiś czas); i tylko 5 dni do realizacji mojego prezentu urodzinowego, czyli wycieczki 2 dniowej wyprawy w góry – Poiana Brasov.
Wybaczcie, że tak wolno piszę, ale palec coraz bardziej boli i krew kapie na klawiaturę (to tak, żeby dodać dramatyzmu), więc wymaluję sobie paznokcie i pójdę spać chyba. Przez to przesilenie wiosenne jakaś zmęczona jestem, a pochwalę się, że dziś weszłam po schodach do pracy na 9 piętro.
I jeszcze poszlimy na koncert Parov Stelar, bo miałam bilety z pracy. Koncert wspaniały, ale niestety wspaniali rumuńscy organizatorzy sprzedali dwa razy więcej biletów niż namiot w którym był koncert mógł pomieścić, więc w pewnym momencie nie dość, że nie dało się nawet kiwać głową, to nie można było do namiotu wejść a co gorsza z niego wyjść. O czym warto wspomnieć namiot postawili na środku obiektu ponizej (w razie pożaru wszyscy usmażyliby się jak w wielkim woku). Po 25 minutach przepychania się udało się nam przebić na schody, tylko Tycek z Goranem się zagubili w poszukiwaniu tła tła (toi toi) i piwa, ale to już nie nowość.
Tu geniusze postawili namiot:
Subskrybuj:
Posty (Atom)