W piątek rano wyruszyliśmy z małym poślizgiem pociągiem do Braszowa, tak jak mówiła Agnieszka godzinny poślizg miał, ale mieliśmy prowiant, gazety z Polski i dobry humor, więc jechało się całkiem spoko (pociąg o lepszym standardzie niż nasze). Jak wysiedliśmy na dworcu w Braszowie, skapnełam się, że zapomniałam kapuzy do kurtki i parasola, więc pierwszym punktem imprezy była galeria handlowa, gdzie zakupiłam parasol. Potem autobusem pojechaliśmy do pensjonatu, ale okazało się, że będziemy spać w innym miejscu, więc ojciec właścicielki po nas przyjechał i nas zawiózł tam (lokalizacja była dużo lepsze, bo zaraz przy centrum starego miasta, w starej rumuńskiej dzielnicy Schei - za murami miejskimi - wewnątrz murów znajdowała się dzielnica saska).Mieliśmy widok na Tampę, ogród i cały apartament dla siebie:
Potem wyruszyliśmy na zwiedzanie (chociaż wciąż padało). Braszów jest piękny, magiczny i pięknie położony.Spędziliśmy tam prawie dwa dni, i cały czas coś nowego odkrywaliśmy.
W sobotę rano pojechaliśmy do Branu nawiedzić zamek Drakuli:
ale za bardzo turystycznie było, więc nawet nie weszliśmy do zamku, tylko pojechaliśmy do miejscowości obok, gdzie zobaczyliśmy w drodze do Branu kolejne zamczysko. Jak już prawie wdrapaliśmy się na górę, na której zamczysko się znajduje podjechał do nas jakiś pan i powiedział, że zamek w remoncie (podobno w zeszłym roku zawalił się balkon :) i do tej pory remontują, a szkoda, bo naprawdę ciekawie wygląda...
Wróciliśmy do Braszowa głodni, zmęczeni, ale musieliśmy (zostałam zmolestowana psychocznie przez Marcina M.) zaliczyć wystawę broni i oręża, która jak się okazało (już po wdrapaniu się resztkami sił na czarną wieżę, gdzie miała się odbyć wystawa) nie istnieje, w każdym razie nie było jej tam :PW niedzielę rano wyjechaliśmy koleją na wzgórze nad Braszowem - Tampa (chciałam sobie zrobić próbę przed wjazdem kolejką w Busteni 2200 m). Było spoko - 2 min do góry i super widok!).
Potem szybie śniadanie na deptaku i wyruszyliśmy do Busteni. Jak zobaczyłam górę na którą mieliśmy wjechać zwatpiłam, tym bardziej jak zobaczyłam 100 osób czekających w kolejce. No ale po dwóch godzinach udało nam się wepchać do telekabiny i wyjechaliśmy do góry.
Nie powiem, że się nie bałam (naprawdę śmierć w oczach), ale jak po 15 min. byliśmy na górze wiedziałam, że warto było zaryzykować (życie). Na szczycie piękne widoki na góry Fogaraskie, a zaraz po wyjściu z kolejki Babele - kamienne grzyby.
Walnęliśmy Tuborga i zjechaliśmy w dół, żeby dotrzeć do ostatniego punktu trasy - Sinai. Niestety nie zdążyliśmy i zamknęli nam zamek przed nosem, ale i tak warto:
Potem czekaliśmy na opóźniony pociąg do Bukaresztu, więc na dworcu walneliśmy po Ursusku :)
W pociągu poznaliśmy sympatyczną parkę Sizianę i Vlada, którzy obiecali, że jak będą mieć auto po wakacjach zabiorą nas na koleją wycieczkę :)
Widze, ze wena przyszla :) Fajna wycieczka :) Rumunia wbrew pozorom i ogolnym wyobrazeniom ma ladne miejsca, teraz tylko musisz z nastepnymi goscmi do Sybina i Sigiszoary pojechac :)
OdpowiedzUsuńO, jak fajnie tu wylądować przed weselem Lucusza! :-)
OdpowiedzUsuńTrzeba tom koniecznie być,chyba się przeniosę do Braszowa mieszkać.....haha......:-)
OdpowiedzUsuń