W piątek 31 po traumatycznych przeżyciach na lotnisku Baneasa (nie wiedziałam, że jakiekolwiek lotnisko na świecie może mieć tak niski standard) wylecieliśmy do Francji ach o godzinie 14. Paryż jednak nie był naszym docelowym miejscem, sylwestra spędzaliśmy w Rambouillet 50km od stolicy, a ze trzeba tam było jakoś dotrzeć (autobus, 2 metra, pociąg) otrzymaliśmy instrukcje od Kingi, zeby zrobić to przed północą :) Instrukcje były rewelacyjne (ze zdjęciami automatów w których kupujemy bilety i zdjęciami peronu :)
Żeby przejść przez bramki trzeba jednak kupić bilet J Jeśli macie drobne lub płacicie kartą, to możecie to zrobić w automacie (jest wersja angielska), a jeśli nie to należy podejść do okienka i poprosić ładnie 2 billets („de bijje sil vu ple” J ) za 2 bilety zapłacicie łącznie ok. 3 euro. Dobrze jest też poprosić o plan metra (za darmo). Na tych bilecikach możecie jeździć metrem po Paryżu z przesiadkami, ale nie wychodzić na powierzchnię.
Dzięki temu udało nam się dotrzeć do celu juz o 20tej - z dworca Kinga i Olivier odebrali nas wypasioną furą i to była ostatnia przesiadka w 2010 roku, najprzyjemniejsza:)
Na ganku z lampką szampana powitali nas legionista, dwie klopatry, szalony tenisista, arab i jeszcze kilka innych osobistości - impreza rozpoczęta. Nie będę się za dużo rozpisywać, było super, piękny dom, pyszne jedzenie, naprawdę pyszne, wszytko przepięknie przygotowane za sprawą Kleoparty i jej małych pomocników. Potańczylimy, popili i pojedli, było idealnie (przede wszystkim za sprawą pasztetu z gęsich wątróbek z konfiturą figową i magicznego trunku z Alzacji, który wlewali w nas Julek i Olivier, w ramach promocji regionu z którego pochodzą). Oprócz tego mieliśmy zaszczyt poznać Beermana, który ratuje każdą imprezę od klapy zaopatrując ją w piwo, na zdjęciu poniżej Człowiekpiwo we własnej osobie i reszta zabojadow i polaki sztuk 3:
Na ganku z lampką szampana powitali nas legionista, dwie klopatry, szalony tenisista, arab i jeszcze kilka innych osobistości - impreza rozpoczęta. Nie będę się za dużo rozpisywać, było super, piękny dom, pyszne jedzenie, naprawdę pyszne, wszytko przepięknie przygotowane za sprawą Kleoparty i jej małych pomocników. Potańczylimy, popili i pojedli, było idealnie (przede wszystkim za sprawą pasztetu z gęsich wątróbek z konfiturą figową i magicznego trunku z Alzacji, który wlewali w nas Julek i Olivier, w ramach promocji regionu z którego pochodzą). Oprócz tego mieliśmy zaszczyt poznać Beermana, który ratuje każdą imprezę od klapy zaopatrując ją w piwo, na zdjęciu poniżej Człowiekpiwo we własnej osobie i reszta zabojadow i polaki sztuk 3:
W sobotę po powrocie do Paryza i krótkiej regeneracji sił wyruszyliśmy na spacer, a właściwie maraton, bo zobaczyliśmy w jeden wieczór prawie cały paryski standard oprócz muzeów i wieży Eiffla, czyli: Concorde, Champs Elyses, łuk triumfalny, Notre Dame i merostwo Paryza. Na koniec zasluzona kolacja z winem i deserem, nie mogę pisać juz o jedzeniu, bo dostaje drgawek, było tak pyszne, że nie da się tego opisać.
W niedzielę nasi gospodarze zabrali nas na kolejny program zwiedzania: La Defense - nowoczesna dzielnica Paryza, szklane domy, biurowce i takie tam, włączając w to kolejny Łuk - Wielki Łuk Braterstwa, który znajduje się w jednej lini z łukiem triumfalnym.
Potem metrem na plac Pigalle, na którym nie ma zadnych kasztanów, Moulin Rogue a potem spacer na wzgórze Montmatre, czyli tam gdzie Amelia, więc magicznie i pięknie, ale miliony turystów, nie da się nawet zrobić porządnego zdjęcia, żeby jakiś nie wlazł w obiektyw. Po wspinaczce piwo w klimatycznej knajpce, cena też klimatyczna 9 euro za kufel.
Na koniec gwóźdź programu, metrem na Trocadero zza którego wyłania się oto ten skromny widoczek:
Kinga z Olivierem pojechali do domu przygotować wypasiony piknik i zostawili nas samych, abyśmy mogli odbyć razem romantyczną podróż statkiem po Sekwanie, jednak przy minus kilku stopniach na zewenątrz oraz z bandą pijanych turystów i kiepskim widokiem w środku, romantyzmu nie mogliśmy odnaleźć, więc po rejsie szybko wsiedliśmy w metro i pojechaliśmy na piknik.
W poniedziałek mieliśmy chwilę czasu przed odlotem, więc postanowiliśmy sobie wejść/wjechać na wieżę, ale jak się okazało nie jest to takie mehehe, bo w kolejce czeka się minimum trzy godziny, a my mieliśmy tylko godzinę, więc do trzech razy sztuka, jak będę kolejny raz musi się udać.
Francuzi pożegnali nas niezbyt miłym gestem rekwirując na lotnisku nasze pyszne smakołyki z bagażu podręcznego, bo wiadomo przeciez, ze serem plesniowym czy kozim i pasztetem z gesich wątróbek juz niejeden samolot wysadzono w powietrze.
Nie wiem jakie zdjęcia dać, wiec daje linka do wszystkich:
http://www.facebook.com/album.php?aid=276501&id=829473935&l=ca01bc456d
http://www.facebook.com/album.php?aid=276501&id=829473935&l=ca01bc456d
jeszcze 1 miesiąc i możecie przyjeżdżać :) to tak jakbyście u nas jeszcze nie byli, bo pojawi się przestrzeń i może nawet łóżko dla gości :D
OdpowiedzUsuń