W końcu udało się Tyckowi znaleźć profesjonalny zestaw do pokera: żetony, karty i gustowny zielony obrusik, który nada każdej grze niepowtarzalny klimat kasyna (na pewno niepowtarzalnym doznaniem było dla Tycka wyprasowanie tego obrusiku żelazkiem - nie wiadomo czemu obrusik się stopił i przylepił do żelazka).
Aby przetestować nowy sprzęcior zaprosiliśmy naszych sąsiadów Jelenę i Gorana na małą partyjkę. Grało się super, emocje sięgały zenitu, okazało się, że Jelena ma całkiem niezły dar blefu, a ja, co pewnie zaskoczy tych, którzy mnie znają, takiego daru nie posiadam...
Tycek narobił sobie długów u Gorana, który jako solidarne jądro wspierał nieboraka, który przegrał wszystkie pieniądze na poczatku gry i służył nam jako barman dolewając ursusa lub jako dealer tasując i rozdając karty. Goran okazał się na tyle chojnym człowiekiem, że dorzucał Tyckowi co jakiś czas 5 euro, żeby mógł wejść all in i pograć resztkami pieniędzy :) Na zdjęciu poniżej ostatnie chwile radości przed niespodziewaną klęską...
Sebowie nas ograli, więc pewnie w niedługim czasie nastąpi rewanż. Goran też chce nas nauczyć grać w brydża, ale po 4 godzinach pokera ciężko było nam pojąć nowe zasady, tłumaczone w serbsko-angielskim slangu, więc narazie sobie odpuściliśmy naukę.
Jeśli chodzi o nasze pozostałe inwestycje w gry i zabawki (oprócz kart i zestawu do pokrea zainwestowaliśmy także w szachy na magnezie -takie do pociągu, niestety brakuje konia, więc musimy coś wykombinować... puzzle oraz zastanawiamy się nad zakupem gry Remi - zasady podobne do remika, tylko, że nie gra się kartami, ale drewnianymi klockami (w zeszłym tygodniu graliśmy z Madą i Oktawianem i także odczuwamy potrzebę rewanżu... Zastanawiam się czy jesteśmy emerytami, czy mamy powrót do czasów młodości (Tycek chciał kupić eurobiznes jak ostatnio byliśmy w księgarni) czy po prostu brakuje nam znajomych na tej rumuńskiej ziemi.
Muszę się jeszcze pochwalić, że nauczyłam się robić ciasto do pizzy, zrobiło mi się trochę za dużo, więc od dwóch dni jemy pizze, ale nie narzekamy :)
Tak miło mi się pisze, jednak musimy iść obejrzeć 3 epizod 5 sezonu Dextera, więc się żegnam.
W piątek po pracy lecimy do Krakowa, więc następny post rumuński po powrocie, czyli po 27 października. Noapte buna.
wtorek, 12 października 2010
niedziela, 10 października 2010
wtorek, 5 października 2010
:)
Wróciłam z pracy ze łzami w oczach, bo zimno i paskudnie i brzuch bolał i myślałam, że bierze mnie grypsko jakieś paskudne i w ogóle jesienna deprecha. Ale pierwszy raz od kilku miesięcy weszłam do wanny z gorącą wodą i pianą i wyleżałam się 10 minut aż mi się zrobiło słabo od tego gorąca.
I teraz jestem tak zrelaksowana jak po masażu całego ciała w spa :)
Poza tym bardzo dobre wieści - Tycek zrobił wirelesa w mieszkaniu, więc koniec z naszym ulubionym 4 metrowym kablem niebieskim, który towarzyszył nam od kilku miesiący i o który nieraz przelewaliśmy własną krew.
Poza tym zjadłam pstrąga z natką pietruszki i zaraz idę robić brzuszki.
Wczoraj byliśmy na kolacji pożegnalnej z Agą - zamówiłyśmy sobie dzbaneczek winka i troszkę nam się zakręciło w głowach, Agnieszce tak, że niechcący wylała wino na Włocha siedzącego obok. Włoch nie mógł pogodzić się z faktem, że jego piękne wypasione kremowe włoskie spodnie mają plamę wielkośći 50 groszówki i to w dodatku z wina za 24 leje za litr hehe (ale smaczne)i do końca naszej kolacji rzucał nam spojrzenia zbitego psa, pewnie oczekiwał, że mu zaoferujemy zwrot kosztów za czyszczenie, ale niedoczekanie...Wieśniak...
No i niestety Aga wyjechała, dziś już będzie w domku w Polsce a w niedziele wyrusza na podbój Barcelony, więc jedyne co nam pozostaje biednym Rumunon, to czekać na tanie połączenia z Buku do Barcelony i czytanie nowego bloga Agi - tym razem ma być otwarty, więc będę zamieszczać link, jakby ktoś chciał poczytać o Barcelonie dla odmiany.
I teraz jestem tak zrelaksowana jak po masażu całego ciała w spa :)
Poza tym bardzo dobre wieści - Tycek zrobił wirelesa w mieszkaniu, więc koniec z naszym ulubionym 4 metrowym kablem niebieskim, który towarzyszył nam od kilku miesiący i o który nieraz przelewaliśmy własną krew.
Poza tym zjadłam pstrąga z natką pietruszki i zaraz idę robić brzuszki.
Wczoraj byliśmy na kolacji pożegnalnej z Agą - zamówiłyśmy sobie dzbaneczek winka i troszkę nam się zakręciło w głowach, Agnieszce tak, że niechcący wylała wino na Włocha siedzącego obok. Włoch nie mógł pogodzić się z faktem, że jego piękne wypasione kremowe włoskie spodnie mają plamę wielkośći 50 groszówki i to w dodatku z wina za 24 leje za litr hehe (ale smaczne)i do końca naszej kolacji rzucał nam spojrzenia zbitego psa, pewnie oczekiwał, że mu zaoferujemy zwrot kosztów za czyszczenie, ale niedoczekanie...Wieśniak...
No i niestety Aga wyjechała, dziś już będzie w domku w Polsce a w niedziele wyrusza na podbój Barcelony, więc jedyne co nam pozostaje biednym Rumunon, to czekać na tanie połączenia z Buku do Barcelony i czytanie nowego bloga Agi - tym razem ma być otwarty, więc będę zamieszczać link, jakby ktoś chciał poczytać o Barcelonie dla odmiany.
piątek, 1 października 2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)